Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Arcyważne, Film, Recenzje

Kapitan Marvel – wrażenia z seansu przedpremierowego

Wychodząc z kina po pokazie „Kapitan Marvel” miałem silne uczucie deja vu – otóż Marvel ponownie rok otwiera filmem wprowadzającym nową postać*, podgrzewając w ten sposób atmosferę przed kolejną częścią „Avengers”, a także poruszając temat ważny społecznie – tym razem jest to reprezentacja kobiet w kulturze.

I dokładnie tak samo jak ponad rok temu, mamy do czynienia z produkcją poprawną, jednak wyróżniającą się przede wszystkim ze względu na tematykę. Nie da się bowiem ukryć, co ku mojemu zdziwieniu wciąż jest problemem dla wielu widzów, że filmy nie powstają w próżni, nie są tworzone dla myślących binarnie robotów, a rozmawiając o nich nie ma mowy o obiektywizmie – kontekst jest ważny. Często znacznie ważniejszy, niż samo dzieło…

Gdybym miał bowiem mówić o „Kapitan Marvel” pomijając warstwę meta, tak naprawdę… Nie za bardzo jest o czym. Marvel za wszelką cenę stara się unikać kręcenia kolejnych banalnych origin story, dlatego też w przypadku „Kapitan Marvel” pominięto – a przynajmniej do pewnego stopnia – kilka klasycznych dla tego typu historii tropów. Tytułową bohaterkę poznajemy w momencie, kiedy jest już dobrze wyszkolonym żołnierzem w jednostkach specjalnych Kree, rasy, która tworzy ogromne kosmiczne imperium. Grana przez Brie Larson wojowniczka ma jednak duże kłopoty z pamięcią, dlatego też będzie musiała odbyć – niekoniecznie dobrowolnie – podróż na Ziemię, aby odkryć kim tak naprawdę jest. Przeszłość Kapitan Marvel kryje oczywiście kilka tajemnic, których stopniowe odkrywanie… Cóż, chciałbym napisać, że zaskakuje widza, ale niestety nie. Fabuła jest boleśnie przewidywalna, a zwroty akcji widoczne z odległości, jaka dzieli Ziemię od stolicy Kree. Nie znaczy to jednak, że w trakcie seansu się nudziłem – historia może i jest prosta oraz przewidywalna, ale też dobrze napisana i sprawnie zmontowana – ma odpowiednie tempo, wie kiedy zwolnić, a kiedy wrzucić trochę akcji. Ot, dobra rzemieślnicza robota.

Wiele kontrowersji od jakiegoś czasu wzbudzała wśród pewnej grupy chłopców Brie Larson, która otwarcie wypowiadała się na temat zwiększenia reprezentacji innych grup niż biali, heteroseksualni mężczyźni wśród ludzi dopuszczanych do dyskursu o popkulturze. Cóż, jako biały, heteroseksualny mężczyzna mogę wam w tajemnicy wyznać, że w trakcie seansu „Kapitan Marvel” nie czułem, aby Brie czaiła się z sekatorem na moje przyrodzenie. Być może jednak w popcornie znajdowały się środki, które w ciągu 24h mają dokonać chemicznej kastracji białych mężczyzn, a ja po prostu nie odczułem jeszcze efektów diabolicznego spisku Larson. Zostawiając jednak na boku te niskich lotów żarty, przyznam, że choć początkowo byłem bardzo pozytywnie nastawiony do castingu, odkąd przedstawiono nam pierwsze materiały wideo z „Kapitan Marvel”, zacząłem mieć pewne wątpliwości. W zwiastunach Brie Larson wydawała mi się nie tyle wojownicza i nieustępliwa, co nadęta i obrażona. Na szczęście w samym filmie nic takiego nie ma miejsca – Carol Danvers ma w sobie dużo luzu i polotu, a także sporo charyzmy. Jej historia choć prosta, ma kilka inspirujących momentów i powiem wam, że gdybym był młodą dziewczyną, to czułbym się w trakcie seansu naprawdę napompowany. Podejrzewam, że za kilka miesięcy część scen z „Kapitan Marvel” stanie się dość popularną metodą na budowanie nastroju w szatniach kobiecych drużyn sportowych tuż przed meczem. Wszystko to mogę jednak jedynie podejrzewać – i dlatego właśnie ważne jest zapewnianie różnorodnych perspektyw w dyskusjach o popkulturze.

Carol Danvers to jednak nie jedyna silna kobieca postać w filmie. Grana przez Lashanę Lynch Maria Rambeau jest znakomitą pilotką, matką oraz przyjaciółką. Jej córka z pewnością będzie osobą, z którą chętnie utożsamią się najmłodsze fanki – dostaną one też nieco przebitek z lat dorastania Carol. Wśród męskiej części obsady sporo czasu ekranowego otrzyma odmłodzony Samuel L. Jackson, który będzie tu pełnił rolę… sidekicka Kapitan Marvel. I choć Fury dostarcza widzom wiele radości, moim zdaniem twórcy filmu nieco przedobrzyli – przyszły arcyszpieg nie jest tu wszak żółtodziobem, a zaskakująco często w sytuacjach zagrożenia jest dość… pierdołowaty. Z trójki świetnych aktorów – Samuela L. Jacksona, Jude’a Law oraz Bena Mendelsohna – najlepiej moim zdaniem wypada ten ostatni, głównie dlatego, że w końcu otrzymał możliwość zagrania kogoś więcej niż złego menadżera z korpo. W „Kapitan Marvel” rządzą jednak panie. Oraz kot.

Nie da się w rozmowie na temat „Kapitan Marvel” uniknąć porównania do innego filmu z superbohaterką na pierwszym planie, czyli „Wonder Woman”. I choć w przypadku oceny samych filmów nie mam problemu z wyborem – produkcja Marvela jest po prostu sprawniej zrealizowana i bawiłem się na niej lepiej – tak już w przypadku sympatii jaką odczuwam do obu heroin, nie jest tak prosto. Carol jest twarda, to też prawdopodobnie najpotężniejsza postać w MCU (czekam na jej wspólne sceny z kochającym rywalizację Thorem!), jest dobrym żołnierzem, znakomitą pilotką, ma odpowiednią charyzmę, ale… Tak naprawdę równie dobrze mogłaby być facetem. I zdaję sobie sprawę, że właśnie to twórcy chcieli pokazać – kobietę, która jest równie nieustępliwa, nieustraszona i silna jak męscy herosi. Brakuje mi jednak w Kapitan Marvel czegoś więcej. Pod tym względem zdecydowanie wolę Wonder Woman, która nie tylko nie ustępuje kolegom na polu bitwy (albo nawet ich przewyższa), ale jest też w tym kobieca, wprowadza inny rodzaj wrażliwości.

Finalnie dostaliśmy więc „kolejnego Marvela” – film sprawnie zrealizowany, z gwiazdorską obsadą oraz dużą ilością humoru wymieszanego z efektowną akcją i szczyptą dramatu. Dom Pomysłów ma już jednak na tyle duże doświadczenie w produkcjach tego typu, że w trakcie seansu nie powinno nikomu towarzyszyć uczucie powtarzalności. Jeśli kompletnie nie interesuje was tło społeczne „Kapitan Marvel”, dostaniecie po prostu dwie godziny solidnej rozrywki na poziomie „Doktora Strange’a”. Nie da się jednak ukryć, że jest to produkcja ważna, i warto przyjrzeć się jej właśnie pod kątem zmian zachodzących w popkulturze – tak samo, jak miało to miejsce w przypadku „Czarnej Pantery”.

PS 1 Śmiało można się wybrać na seans nie oglądając wcześniej ani jednego filmu Marvela, znajomość MCU nie jest w ogóle wymagana.

PS 2 Pokaz prasowy odbył się w technologii ScreenX, zapewniającej widok w 270°, dzięki wyświetlaniu obrazu z dodatkowych kamer na bocznych ścianach sali kinowej. I choć w teorii brzmi to świetnie, tak niestety w praktyce jest niewiele wnoszącą do kinowego doświadczenia ciekawostką. Ani materiały specjalnie przygotowane pod prezentację technologii, ani jej użycie w samym filmie nie zrobiły na mnie niestety wrażenia. Lata mijają, a wciąż najlepsze efekty w kinie gwarantuje IMAX.

* Tak, wiem, że Czarna Pantera pierwszy występ zaliczył w „Wojnie Bohaterów”, ale nie był on zbyt rozbudowany.