Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Arcyważne, Konsole, Recenzje

Outriders – wrażenia z gry

Przemierzając targaną wojną powierzchnię planety Enoch trudno nie dojść do wniosku, że ludzkość to jedna z najgorszych, jeśli nie najgorsza, plaga we wszechświecie. W XXI wieku niekończące się starcia między mocarstwami doprowadziły Ziemię na skraj zagłady, zmuszając nas do szukania ratunku wśród gwiazd. W 2076 roku dwa statki kolonizacyjne, Karawela i S.M. Flores, miały wyruszyć w drogę ku Enoch – naszego nowego domu. Niestety, pierwszy z nich chwilę po starcie padł ofiarą tragicznej w skutkach awarii układu napędowego i nigdy nie opuścił orbity. Osamotniony, lecący ku nieznanemu, S.M. Flores z pół milionem zamrożonych kolonistów na pokładzie udał się w trwającą osiemdziesiąt trzy lata podróż. Jak się jednak miało szybko okazać – można wyciągnąć człowieka z wojny, ale wojny z człowieka już nie.

Raptem nieco ponad trzydzieści lat wystarczyło, by za pomocą tak zwanej anomalii (nadnaturalna burza wpływająca tak na czasoprzestrzeń, jak i na żywe organizmy, równie chętnie odbierająca życie, jak i obdarzająca nadprzyrodzonymi mocami) doprowadzić zastany w nieco przydługim wstępie Enoch do ruiny. Trzy dekady wystarczyły, by ludzkość podzieliła się na społeczności i rozpętała kolejną wojnę, wyniszczając tak siebie, jak również dziewicze tereny nowego domu, podczas gdy lwia część kolonistów pozostawała uśpiona na pokładzie S.M. Flores z którym planeta utraciła łączność. Wtedy na scenę wkraczamy my – gracze wcielający się w obdarzonych mocą Outriderów, a naszym krokom przyświeca jeden cel. Dotrzeć do źródła tajemniczego sygnału i sprowadzić na Enoch resztki ludzkości. Niby nic wielkiego, ale jeśli dodać do tego wyprawę przez linię frontu pochłaniającą dziesiątki istot dziennie oraz samą planetę, która otoczyła ludzką zarazę gęstą puszczą wypełnioną przerośniętą i niezwykle krwiożerczą fauną, otrzymujemy solidną mieszankę w sam raz na dwadzieścia godzin zabawy.

Choć fabuła nie jest szczególnie oryginalna, tak trzeba przyznać People Can Fly, że nie bawiło się w półśrodki. Świat „Outriders” jest brudny, przepełniony przemocą i nikt tak do końca nie może być pewien tego, że ujrzy kolejny wschód słońca. Historia ludzkości sprowadzającej za sobą wojnę do nowego świata z całkowitym brakiem poszanowania dla życia ostatnich z przedstawicieli naszego gatunku nie dość, że jest całkiem prawdopodobna, to jeszcze daje świetne tło dla zmagań naszej wesołej gromadki. Różnica między stawianiem pierwszych kroków na niemal idyllicznym Enoch a chwilą przebudzenia trzydzieści lat później jest niczym zderzenie z grubym murem. Zielone łąki i pasąca się tu i ówdzie obca zwierzyna ustąpiły miejsca ufortyfikowanym osadom ludzkim oraz sieci okopów żywcem przypominających te z gry z 2002 roku „Iron Storm”, opowiadającej o alternatywnej historii w której I Wojna Światowa nigdy się nie skończyła. Skojarzenia te jedynie nabrały mocy, gdy w trakcie gry trafiamy na pierwszą linię frontu i ruszamy do szarży na okopy wroga, walcząc o każdy metr zdobytego terenu. Mocną stroną „Outriders” są również napotykane po drodze postaci. Na Enoch nikt nie jest do końca dobry, a jeśli taki się wydaje, to tylko dlatego, że jeszcze do końca tej postaci nie poznaliśmy… nic więc dziwnego, że trzeba przywyknąć do widoku wisielców, masowych grobów i ogólnej apatii oraz sporej dozy czarnego humoru. Enoch i odkrywanie coraz mroczniejszych tajemnic planety wystarczyło na około dwadzieścia godzin, gdy wraz z małym trzęsieniem ziemi i napisami pojawiło się bardzo ważne pytanie – co dalej?

Nie można zaprzeczyć, że „Outriders” należy do tej samej grupy gier, co „Destiny 2” i „Division 2”, choć jest znacznie bardziej liniowym tytułem, gdzie nawet jeśli możemy do woli powtarzać raz ukończoną już zawartość, zmienia się jedynie liczebność oraz poziom agresji przeciwników. Jak każdy looter-shooter, żywotność dzieła People Can Fly opiera się w całości na zawartości dostępnej po zakończeniu fabuły. Coś musi napędzać gracza do odpalania dzień po dniu danego tytułu, spędzania dziesiątek godzin na grindowaniu tego jednego, idealnego elementu wyposażenia, byle tylko podkręcić statystyki postaci o kilka oczek, zwiększając szansę na ukończenie rajdu, czy zdobyciu najlepszego miejsca w PvP. I właśnie tutaj „Outriders” zawodzi, nie tylko oferując mało, ale popełniając ten znacznie poważniejszy grzech – ale o tym za chwilę. Jak sami deweloperzy stwierdzili, „Outriders” nie jest grą live-service, a co za tym idzie, nie mamy oczekiwać charakterystycznych dla tego gatunku wsparcia w kolejnych miesiącach od premiery. Z jednej strony, jest to dość zaskakujące w rzeczywistości, w której najwięksi wydawcy więcej uwagi poświęcają nowym sposobom wyciągania kasy z graczy niż jakości wypuszczanego produktu, ale z drugiej – tytuł oferuje dokładnie to, co widać. Około dwadzieścia godzin fabuły oraz czternaście (a także piętnastą, dostępną dla tych, którzy ukończyli poprzednie) ekspedycji, czyli swego rodzaju instancji (czy szturmu, korzystając z nazewnictwa „Destiny”), gdzie chętni mogą grindować najpotężniejszy sprzęt. Pomysł jak najbardziej solidny, ponieważ ukończenie serii ekspedycji to robota na kolejne dziesięć/piętnaście godzin (wliczając ciągły grind lepszego wyposażenia, ponieważ fabuła to małe piwo przy ekspedycjach). Tutaj pojawia się wyżej wspomniany grzech. Ekspedycje trzeba ukończyć w wyznaczonym czasie, czy może raczej – najlepiej jest je w tym czasie ukończyć, jeśli chcemy otrzymać najlepszą nagrodę. Pomysł mógłby być ciekawy, ale nie trzeba było długo czekać na pierwsze głosy oburzenia ze strony graczy zwyczajnie usuwanych z grup za zbyt niski DPS lub samą klasę postaci. Idiotyczne, ale też do pewnego stopnia zrozumiałe. Jeśli grupa musi wykręcić określony czas, by zdobyć nagrodę logicznym jest eliminacja najsłabszego ogniwa. Należy tylko zadać sobie pytanie – jak wielu graczy będzie tolerowało tak skonstruowany endgame, a ilu zagra raz tylko po to, by już więcej do gry nie wrócić? Patrząc po lecących na łeb statystykach na Steam, całkiem sporo wybiera drugą opcję.

Mimo to, największym problemem „Outriders” był stan w jakim tytuł został wypuszczony. Grając na Xbox Series X pierwszy tydzień oferował więcej frustracji niż zabawy. Wieczne problemy z serwerami, wyrzucanie z gry, brak możliwości zalogowania – wszystko to sprawiło, że gra zbierała kurz, podczas gdy ja bawiłem się wędkowaniem w „Assassin’s Creed Valhalla”. Nawet jeśli People Can Fly w miarę sprawnie ogarnęło temat serwerów, tak jeszcze teraz, trzy tygodnie po premierze, zmagają się z innymi błędami, jak choćby znikającym ekwipunkiem (choć ten miał być usunięty w patchu z szesnastego kwietnia), nie wspominając nawet o takich „drobiazgach”, jak zmiana głosu postaci z męskiego na kobiecy (oraz na odwrót), brak możliwości otwarcia drzwi oddzielających naszą postać od reszty gry, czy brak aktualizowania kolejnego etapu wykonywanego zadania. Irytujące drobiazgi, które na dłuższą metę nie mają większego znaczenia przy czerpaniu przyjemności z rozgrywki. Jeśli miałbym czegoś się przyczepić, to pomysłu na podzielenie i tak już liniowych, niewielkich lokacji za pomocą serii ekranów ładowania przebranych za drzwi/liny/przeszkody terenowe. U podstaw, lokacje w „Outriders” można podzielić na dwie kategorie – pomieszczenia (nawet jeśli walczymy przede wszystkim pod chmurką, pola bitwy są ograniczone niewidzialnymi ścianami) do walki oraz korytarze między nimi, co przy większych grach ze znacznie bogatszymi środowiskami wymagającymi jednorazowego wczytania jest dość zaskakujące, a gapienie się na ekrany ładowania potrafi wybić z klimatu.

Pomijając te niedogodności (bo trudno tu mówić o problemach uniemożliwiających rozgrywkę), „Outriders” to dobra gra. Samo strzelanie daje mnóstwo frajdy, moce są widowiskowe, a scenariusz okazuje się być ciekawszy niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać, z grafiką oraz oprawą dźwiękowa świetnie to wszystko podkreślającymi. People Can Fly postarało się i dostarczyło dobry produkt dla miłośników szybkiej akcji i kosmicznych klimatów do której będę z pewnością wracał, choćby po to, by sprawdzić pozostałe klasy alterów (osób obdarzonych mocą przez anomalię). Jeśli macie ochotę na looter-shootera bez natrętnych mikropłatności i przepustek sezonowych, ale za to z mroczną, krwawą historią do odkrycia – sięgajcie bez zawahania.