Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Arcyważne, Wywiady

Pracowałbym jako kamieniarz, a po godzinach też klepałbym prozę – wywiad z Maciejem Lewandowskim

Autor „Cieni Nowego Orleanu” i „Splątania” opowiada o magii prawdziwego i stworzonego przez siebie Nowego Orleanu, metodzie pisarskiej, przyszłych planach oraz fascynacjach, szczególnie H.P. Lovcraftem.

Sandra Kamińska: Wydawnictwo Uroboros właśnie opublikowało Twój niesamowity kryminał, zanurzony w mroku i tajemnicy czarnej magii. Czy demony, wudu i okultyzm to Twoja jednorazowa przygoda na potrzeby książki, czy też dłuższy romans, które wpływa na Twoje aktualne i kolejne projekty?

Maciej Lewandowski: Demony, czarna magia itd. to standardowe rekwizyty z horrorowego repozytorium, a ja do niego sięgam, ilekroć planuję nową historię. Nie piszę i raczej nigdy nie napiszę czysto gatunkowego horroru, ale przynajmniej na chwilę obecną ciężko mi sobie wyobrazić opowieść, która całkowicie będzie pozbawiona elementów tego gatunku. Projekt, który z wolna kończę, choć gatunkowo dość odległy, także zawiera silnie zarysowane akcenty paranormalne, więc nie ma chyba dla mnie ratunku.

S.K.: Pracowałeś wcześniej jako dziennikarz. Stąd pomysł na pisanie książek?

M.L.: To nie są sprawy połączone. Praca pozostaje pracą, nawet jeśli jest pasjonująca. Pisanie to efekt potrzeby, wewnętrznego nakazu snucia opowieści. Pracowałbym jako kamieniarz, a po godzinach też klepałbym prozę. Od dzieciaka fascynowały mnie historie serwowane w formie  książki, komiksu, kreskówki, filmu, gry. Po jakimś czasie pojawiły się w moim życiu papierowe RPG-i, gdzie zamiast grać wolałem odpowiadać za narrację. Dalej było z górki. To, że zacząłem pisać, jest naturalnym rozwinięciem tej fascynacji. Fakt, poczynionym nieświadomie, ale nieuniknionym. Jak podatki.

S.K.: Na kartach Twojej książki Nowy Orlean ożywa jako miasto mroczne, ale jednocześnie niezwykle ciekawe i klimatyczne, wraz ze wszystkimi interesującymi dzielnicami, postaciami, opowieściami… Na ile jest to udokumentowana, prawdziwa historia Nowego Orleanu lat 20., a na ile Twoje własne wyobrażenie, które stanowi scenografię dla Twojej książki?

M.L.: Pisząc, staram się możliwie wiernie oddać realia. W przypadku historii osadzonej w konkretnej epoce, w odróżnieniu od doskonale znanej współczesności, poprzeczka jest nieco wyżej, bo więcej trzeba pokazać, przybliżyć. Do tego moje wykształcenie historyka nie pozwoliło na drogę na skróty. Właśnie dlatego poświęciłem sporo czasu na zbieranie materiałów i przeglądanie zdigitalizowanych  zasobów archiwalnych. Owszem, to fikcja i jako taka powinna być odbierana, starałem się jednak nasączyć tę opowieść możliwie esencjonalnym wyciągiem historycznym, nawet jeśli objawia się na stronach książki jako daleki plan czy drobny żart. Przykładowo,  w jednej z leniwych scen, gdy bohater popija kawę kilka stolików dalej siedzi młody Faulkner, który w tym czasie mieszkał w Nowym Orleanie. Kto nie skojarzy, pewnie nawet nie dostrzeże tej migawki.

S.K.: Główny bohater książki, komisarz Lagrasse wpada na trop okultystycznej sekty, która składa ofiary z kobiet… Jaki był proces tworzenia tej fabuły? Pierwszy impuls, który pociągnął za sobą całą historię?

M.L.: Zgodnie z założeniami, „Cienie” miały być osadzone w realiach stworzonych przez Lovecrafta. Samo deptanie ikonie horroru po piętach było wyzwaniem. Jednocześnie chciałem nadać tej historii kształt możliwie inny od tego, co tworzył HPL. Zależało mi także na nadaniu całości cech charakterystycznych dla mojego własnego pisarstwa. W efekcie było kilka czynników, które złożyły się na opowieść. Najważniejszym jednak było wudu oraz bogini opiekunka kobiet. To ona jest punktem zapalnym całej opowieści. Dzięki temu, mój Legrasse to mściciel na wzór pulpowych bohaterów z epoki, ścigający nie tylko kultystów ale też walczący, nie przebierając w środkach, z handlarzami żywym towarem dostarczającymi ofiar zarówno sekciarzom, jak i seksualnym drapieżnikom kryjącym się za fasadami luksusowych posiadłości. Ostatnim elementem układanki był obliczony na zamęt wybieg, w którym Legrasse nieświadomie realizuje plan gracza, pozostającego przez większość opowieści w cieniu niedopowiedzeń oraz zdawkowych sugestii.

S.K.: Mistyczne symbole, czaszki, trójnogi, tajemnicze mikstury… Te wszystkie atrybuty dodają kryminalnej intrydze mroku i tajemnicy, potęgując emocje u czytelnika. W książce czytelnik znajdzie szczegółowe opisy obrzędów związanych z czarną magią – ponacinane ciała, traktowanie ziołami czy octem… Mroczna sfera, niewyjaśniona i poza nurtem. To nie są łatwe tematy do researchu. Jak zbierałeś materiały do swojej książki?

M.L.: Szczęśliwie wiele z tych tematów wiąże się z moimi zainteresowaniami, więc przez lata studiów i także po nich zdołałem uzbierać solidną bazę do dalszego szukania. Samo wudu jest świetnie opisane zarówno w publikacjach popularnonaukowych, jak i piśmiennictwie fachowym, głównie przez autorów zajmujących się antropologią oraz religioznawstwem. Zbieranie materiałów było procesem relatywnie łatwym: ot, siedziałem godzinami, wertując notatki i kolejne artykuły, szukając niezbędnych informacji lub weryfikując to, co już wiedziałem. Zwykła, mrówcza robota zwana fachowo kwerendą (śmiech).

S.K.: A czy są jakieś informacje, na które trafiłeś podczas zbierania materiałów, ale z jakichś względów postanowiłeś nie zamieszczać ich w książce?

M.L.: Owszem i to całkiem sporo. Począwszy od przepisów kulinarnych, poprzez drinki na sprawach kryminalnych oraz obyczajowych. Do tego wszelkiej maści „smaczki”, które zasługują na osobną opowieść jak np. Czarni Indianie. Masa rzeczy pozostała w formie notatki i jest to normalne. Wykorzystanie wszystkiego rozdmuchałoby samą historię, a tak naprawdę niewiele by wniosło i zaczęło nużyć, bo kogo interesuje, ile cylindrów miały ówczesne silniki? Lub detale cenzury obyczajowej w USA? Komu potrzebna do szczęścia cena papierosów w 1927 roku lub jak przebiegały mistrzostwa ligi uniwersyteckiej? Choć ślad po ostatnim, akurat udało mi się przemycić.

S.K.: Porucznik Lagrasse jest mężczyzną, który twardo stąpa po ziemi i myśli bardzo racjonalnie. Czarna magia nie do końca wpisuje się w jego światopogląd. A jak to jest z Tobą prywatnie? Wierzysz w sferę, której nie da się wyjaśnić naukowo?

M.L.: Świat mitów i legend to pięknie kolorowy świat. Nasz świat jest opisany i mierzalny. Na tym etapie rozwoju nauki, na jakim jesteśmy, uchwycilibyśmy ślad tzw. duszy czy życia po życiu. Zdołaliśmy opisać świat nas otaczający, schodząc do poziomu cząstek elementarnych. Wiemy, jakimi prawami rządzi się rzeczywistość, w której funkcjonujemy. Ograniczają nas prawa fizyki. Realia są nieubłagane: informacje z mózgu nie przemieszczają się, lecz giną wraz z nośnikiem. Gdy zgaśnie światło, nie ma nic i trzeba z tym żyć. I tego się bać, tej właśnie jednorazowości i przemijalności.

S.K.: Zakończenie zdradza, że prawdopodobnie ukaże się kontynuacja przygód komisarza Lagrasse. Czy pracujesz nad nową książką?

M.L.: John chwilowo ma urlop. I detoks (śmiech). Aktualnie pracuję nad wykończeniem projektu, który został wstrzymany pojawieniem się „Cieni”. To, nad czym chwilowo się pochylam gatunkowo, podpada pod weird west i będzie mieszanką horroru oraz westernu, z większym naciskiem na fantastykę. Gdy tylko domknę ten temat, najpewniej powrócę do Nowego Orleanu.

Rozmawiała Sandra Kamińska

– copywriterka, dziennikarka, blogerka, freelancerka. Aktualnie nadaje z Bali.