Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Arcyważne, Film, Recenzje

Witaj ponownie, Frank – Punisher sezon 2 (recenzja przedpremierowa)

Już w momencie debiutu w drugim sezonie „Daredevila” Frank Castle przebojem wdarł się do mojej osobistej czołówki ulubionych postaci nie tylko z MCU, ale całej filmowo-serialowej superbohaterszczyzny. Nie mogłem się doczekać premiery pierwszego sezonu jego solowej serii i choć Netflix nie zdołał uniknąć charakterystycznych dla owoców współpracy z Marvelem dłużyzn, nie mogłem się od „Punishera” oderwać.

Marvel’s The Punisher

Jon Bernthal jako Frank wypadł niesamowicie, a sprawnie zrealizowane sceny akcji i spinająca wszystko oprawa muzyczna sprawiały, że walka jednego z najpopularniejszych komiksowych antybohaterów tak z poczuciem winy, jak i osobami odpowiedzialnymi za śmierć jego żony i dzieci, pochłonęła mnie bez reszty. Dlatego też gdy dowiedziałem się o możliwości uzyskania wcześniejszego dostępu do trzynastu odcinków drugiego sezonu, nie musiałem się długo zastanawiać.

Pierwszy sezon „Punishera” zakończył się w dość dobrym dla Franka miejscu. Ukaranie osoby odpowiedzialnej za śmierć rodziny sprawiło, że Castle mógł wreszcie pogodzić się z przeszłością i zacząć tak naprawdę żyć. Krótko po wydarzeniach na karuzeli podjął decyzję o wyruszeniu w podróż po Stanach Zjednoczonych by, jak sam stwierdził, na własne oczy zobaczyć kraj o który walczył. Pierwszy odcinek drugiego sezonu pozwala nam poznać nowego, odmienionego Castle’a – człowieka zdolnego powstrzymać się od przemocy nawet w obliczu pijackiej awantury w barze, a przy tym skłonnego do uśmiechu. Ubrany w dżinsy i kraciastą koszulę zdaje się być zrelaksowany, a chwilami nawet… szczęśliwy. Przygodny seks z barmanką i naleśniki na śniadanie po wydarzeniach z Nowego Jorku ukazują widzom drugą, do tej pory głęboko ukrytą twarz Franka. Jak się jednak można było spodziewać, taki stan rzeczy nie może trwać długo. Jedna bójka w damskiej ubikacji pchnęła Castle’a z powrotem do pełnego przemocy świata zabójców, brudnych pieniędzy i śmierci. Gdy ranny, wściekły Punisher stara się chronić niepozorną i dość pyskatą Amy Bendix (w tej roli Giorgia Whigham) nie zdaje sobie sprawy w jakie bagno udało mu się wdepnąć. Tymczasem znany i nieszczególnie lubiany Billy Russo (Ben Barnes) dochodzi do siebie po wydarzeniach z finału poprzedniego sezonu pod okiem dwóch kobiet – agentki Madani (Amber Rose Revah) oraz psychoterapeutki Kristy Dumont (Floriana Lima). Jedna ponad wszystko pragnie wsadzić Russo za kratki, podczas gdy druga dokłada wszelkich starań by uleczyć zniszczony umysł. Jeśli dodać do tego wszystkiego wzorowaną na znanego z komiksów Mennonite’a postać Johna Pilgrima otrzymujemy mieszankę wybuchową.

Podczas gdy u podstaw pierwszego sezonu „Punishera” leżała historia o poczuciu winy za śmierć żony i dzieci, a wątki ocierały się o komentarz na temat losu weteranów po powrocie do kraju, tak sezon drugi skupia się głównie na walce jednostki z bezwzględną machiną, która poprzez nieograniczone fundusze oraz wpływy sięgające od policji do polityków jest w stanie sterować losami kraju. Innymi słowy – warunki w których Punisher czuje się jak ryba w wodzie. Twórcy sprawnie prowadzą akcję, tu i ówdzie wzbogacając fabułę o wydarzenia rodem z przeszło czterdziestoletniej, komiksowej kariery antybohatera. Nie chcąc zdradzać za dużo, ograniczę się do nakreślenia jednej sytuacji – Castle trafia do aresztu w małym miasteczku. Nieświadomi gliniarze wrzucają jego odciski oraz próbkę DNA do systemu, wabiąc do zabitej dechami mieściny gromadę uzbrojonych po zęby zabójców. Brzmi znajomo? Poukrywanych tu i ówdzie smaczków jest więcej i choć w drugim sezonie nie udało uniknąć się dłużyzn, tak trzeba stwierdzić, że proporcje przemocy z okresami wyciszenia zostały lepiej wyważone.

Marvel’s The Punisher

Poprawę widać też w samej akcji, choć ta już wcześniej prezentowała solidny poziom. Niezależnie od tego, czy chodzi o strzelaniny, mordobicie czy pościgi, twórcy stanęli na wysokości zadania. Jest soczyście, co widać szczególnie przy walce wręcz. Podczas gdy Luke Cage przechodzi przez wrogów jak czołg, Daredevil radzi sobie niezrównaną zręcznością, a Jessica Jones bije na odlew, Frank Castle swoich przeciwników zwyczajnie masakruje w fontannie krwi i zębów. W jego przypadku finezja ustępuje brutalności, co doskonale pasuje do charakteru tej postaci, a przy tym ma bezpośrednie przełożenie na kilka bardzo dobrych pojedynków (szczególnie te z Pilgrimem!).

Nie wiem kto jest odpowiedzialny za castingi, ale za wybór Jona Bernthala do tej roli należą się tej osobie wszelkie możliwe premie. Znany choćby z „The Walking Dead”, „Furii” czy „Wilka z Wall Street” aktor pasuje do tej roli idealnie. Jego mimika, gesty a nawet głos doskonale wpisują się w moje prywatne wyobrażenie o Franku Castle. Nie samym Punisherem jednak serial stoi. Powracający aktorzy wykonują kawał dobrej roboty, a z ich grona na czoło wysuwa się Ben Barnes, przed którym postawiono wyjątkowo trudne zadanie – zagranie postaci rozdartej pomiędzy dawnym Billym Russo a Jigsawem. Trzeba przyznać, że wywiązał się z niego na tyle dobrze, że jego reakcja na widok czaszki na piersi Punishera wywołała we mnie ciarki. Do znanego grona dołączyły takie nazwiska, jak Giorgia Whigham („Orville”, „Krzyk”), Corbin Bernsen („Prawnicy z Miasta Aniołów”, „Kiss Kiss Bang Bang”), Annette O’Toole („Tajemnice Smallville”, „To”), czy Josh Stewart („Kolekcjoner”, „Prawo zemsty”) i choć wszyscy dają pokaz solidnego warsztatu, to właśnie ten ostatni najbardziej przypadł mi do gustu. Grana przez aktora postać Johna Pilgrima, choć początkowo dość niepozorna, szybko stała się jednym z moich ulubieńców w sezonie. Mennonite, czyli komiksowy wzorzec zabójcy w niczym nie ustępował Punisherowi, a ich starcie na łamach „PunisherMAX” z 2010 roku, choć oparte na utartych schematach „przemoc, przemoc i jeszcze więcej przemocy” zapadało w pamięć (w końcu kto inny zdołał wykorzystać konia z wozem do przyłożenia Punisherowi?). Pilgrim, w odróżnieniu od Mennonite’a jest katolickim księdzem (a nie, cóż… menonitą), który nie stroni od broni palnej, a pod względem kreatywności, woli przetrwania i umiejętności w posługiwaniu się bronią palną w niczym nie ustępuje protagoniście. Pojedynki tej dwójki mogą stanowić odpowiedź na pytanie: co się stanie, jeśli siła, której nic nie może zatrzymać, spotka się z obiektem, którego nic nie może poruszyć?

Marvel’s The Punisher

Trudno w tym miejscu nie poczuć odrobiny żalu, że współpraca Netflixa z Marvelem zmierza ku końcowi i choć poziom kolejnych produkcji był dość nierówny, tak trzeci sezon „Daredevila” oraz mający premierę 18 stycznia drugi „Punishera” zostawiają fanów z nadzieją, że gdy już Disney ogłosi plany odnośnie własnej platformy streamingowej tytuły te powrócą (choć nie wyobrażam sobie innego aktora w roli Franka Castle). Póki co, pozostaje cieszyć się bardzo solidnym sezonem „Punishera” i wyglądać nowych przygód pani detektyw Jones. Zdecydowanie polecam.