Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Arcyważne, Film, Recenzje

Umbrella Academy – przedpremierowe wrażenia z serialu!

O istnieniu „Umbrella Academy” dowiedziałem się w momencie, gdy Netflix zaproponował przedpremierowe udostępnienie kilku odcinków serialu powstającego na podstawie komiksu autorstwa Gerarda Way’a (tak, tego gościa z My Chemical Romance) oraz Gabriela Bá (rysownik pracujący m.in. przy „B.B.P.O.”). Kilka zapytań u wujka Google później, zachwycony prezentowanym przez komiks stylem graficznym oraz zaintrygowany dość nietypową relacją dysfunkcyjnej rodzinki superbohaterów, zagłębiłem się w siedem z dziesięciu planowanych odcinków serialu, przy okazji poszukując dostępnych wydań zbiorczych komiksu.

Czym tak w ogóle jest ta cała Parasolkowa Akademia? W telegraficznym skrócie – w roku 1989 (czyli dwanaście lat później niż w komiksie) czterdzieści trzy kobiety na całym świecie nagle zaczęły rodzić. Nie byłoby to jeszcze takie dziwne, gdyby nie fakt, że jeszcze parę minut wcześniej żadna z nich nie przejawiała oznak jakiejkolwiek ciąży. Siedmioro z dzieci zostaje adoptowanych (czy może raczej odkupionych) przez Sir Reginalda Hargreevese’a, ekscentrycznego miliardera stawiającego sobie za cel stworzenie tytułowej Akademii z zamiarem wyszkolenia obdarzonych supermocami dzieci na przyszłych obrońców Ziemi (przy okazji zarabiając na zabawkach i historiach o nich). Brzmi jak początek historii spod znaku Young Adult? Być może, ale w ślad za komiksem, serial marginalnie traktuje etap formowania drużyny oraz nauki, od razu przeskakując do momentu, gdy od rozłamu grupy minęło dziewięć lat. Z początkowej siódemki bohaterów jeden został zabity, drugi zaginął, a trzeci właśnie rozpoczyna kolejny rok misji na Księżycu. Zamiast efektownej akcji oraz krzyżowania planów złoczyńcom, widzowie otrzymują przygnębiającą rzeczywistość w której superbohaterowie są zbędni, a żyjący członkowie bijącej niegdyś rekordy popularności drużyny nie potrafią już na siebie patrzeć. I jak to w rodzinie bywa, potrzeba było śmierci rodzica, by doszło do ponownego spotkania. Jedno po drugim, byli bohaterowie wracają do rodzinnego domu, a nagromadzone przez lata urazy, kompleksy oraz słabo skrywana wrogość składają się na iście wybuchową mieszankę. Jak więc zareagują te złamane oraz sponiewierane przez życie jednostki, gdy okaże się, że tylko wychowankowie Umbrella Academy mogą stawić czoła nadciągającemu końcowi świata?

The Umbrella Academy

Chyba każdy fan komiksu miał w swoim życiu moment, gdy po raz pierwszy ujrzał jakąś postać i niewiele o nią wiedząc stwierdził, że właśnie znalazł nowego ulubionego superbohatera. Tak właśnie miałem z Midnighterem, gdy w moje ręce trafił pierwszy numer „Authority” i… skłamałbym pisząc, że w przypadku „Umbrella Academy” poczułem coś podobnego. Bohaterowie początkowo wydają się dziwaczni, chwilami nawet odstręczający, by wraz z każdą odkrytą tajemnicą, szczeliną we wzniesionym wokół siebie murze zaskarbiać sobie coraz większą sympatię widza. Najszybciej polubiłem Klausa Hargreevesa – Czwórkę (komiksowy Séance grany przez Roberta Sheehana), obdarzonego zdolnością komunikowania się ze zmarłymi narkomana podchodzącego swobodnie tak do doboru garderoby, jak i seksu. Zaraz za nim na podium uplasował się Piątka (Aidan Gallagher), czyli teleporter oraz podróżnik w czasie – przekonany o własnej wyższości i nieomylności dojrzały mężczyzna uwięziony w ciele dziecka. Trójkę ulubieńców zamyka wcielająca się w Allison Hargreeves/Trójkę Emmy Raver-Lampman, celebrytka której nadprzyrodzone moce pozwalają zmuszać innych do postępowania według jej woli za pomocą szeptu. Po drugiej stronie spektrum plasuje się Jedynka oraz Dwójka, czyli nieszczególnie za sobą przepadający bracia. Pierwszy z nich, Luther (znany również jako Spaceboy, grany przez Toma Hoppera) po czterech latach na księżycu ślepo wierzy w słuszność decyzji Sir Reginalda Hargreevese’a, podczas gdy drugi, zbuntowany i nieuznający autorytetów Diego (David Castañeda) nigdy nie porzucił roli samozwańczego stróża prawa i dość brutalnie rozwiązuje problem przestępczości z wykorzystaniem nadzwyczajnej kontroli nad wszelkiego rodzaju ostrzami. Gdzieś poza stawką plasuje się grana przez Ellen Page Siódemka – nieobdarzona mocami autsajderka, która wydając ujawniającą sekrety rodziny autobiografię zaskarbiła sobie szczerą niechęć rodzeństwa. Cicha, niepozorna, odpychana niemal przez wszystkich żyje głównie muzyką. Szóstka z Umbrella Academy nie wygląda na ekipę zdolną powstrzymać Armagedon, a gdy na horyzoncie pojawi się duet zabójców, wątły sojusz zawiązany nad grobem ojca adopcyjnego zacznie się błyskawicznie sypać.

Udostępnione siedem z dziesięciu odcinków pierwszego sezonu „Umbrella Academy” nie obfitowało w sceny akcji, skupiając się głównie na bohaterach i ich problemach, ale te gdy już się trafiały, ich poziom okazywał się być dość nierówny. Same strzelaniny oraz wymiany ciosów wypadały nieźle, ale już demonstracje mocy potrafiły nadwyrężyć zawieszenie niewiary (szczególnie chodzi tu o uderzenia Luthera, po których aktorzy latają na uprzężach po planie). Wygląda to szczególnie słabo w porównaniu z efektami towarzyszącymi teleportacji Piątki. Nie mogę natomiast przyczepić się do oprawy muzycznej, która pełni w serialu większą rolę niż się spodziewałem. To ona kładzie podwaliny pod porozumienie rodziny ponad podziałami, pozwala przetrwać odrzuconej przez świat Siódemce, a nawet budzi prawdziwe uczucie w Klausie. Co więcej, piosenka z pierwszego odcinka „I think we’re alone now” w wykonaniu Tiffany wylądowała na mojej playliście.

„Umbrella Academy” to specyficzna mieszanka komedii, dramatu, surrealistycznych wątków oraz superbohaterszczyzny, która swoją dziwnością z jednej strony klimatem odbiega od oglądanych przeze mnie seriali, ale z drugiej potrafi zainteresować nietypowymi rozwiązaniami oraz solidną grą aktorską. Z całą pewnością nie jest to produkcja, która trafi we wszystkie gusta, ale jeśli dacie jej szansę i przebrniecie przez pierwsze dwa/trzy odcinki, to kto wie? Może akurat zapałacie sympatią do tego nie do końca normalnego świata, gdzie jedyną nadzieją ludzkości jest dysfunkcyjna, rozbita rodzina wychowywana twardą ręką miliardera, który zbudował robota mającego pełnić rolę matki dla siódemki obdarzonych mocami dzieci? Ostatecznie, Akademia Parasolki opowiada o człowieczeństwie, radzeniu sobie z traumą oraz odrzuceniem i oglądana jako taka najbardziej zyskuje.

PS Polskie wydanie komiksu „Umbrella Academy” ukaże się w maju nakładem wydawnictwa KBOOM.