Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Felietony

Sny w „Czasie silnych istot”

Mój nauczyciel, prof. Tadeusz Kobierzycki, często powtarzał tajemnicze zdanie: „Im bardziej wybitna twórczość, tym większa patologia”. Zawsze to stwierdzenie mnie niepokoiło, bo sugerowało, że twórcy z najwyższej półki są niezłymi pomyleńcami. Z drugiej strony nawet najukochańszy mentor może się mylić. Z trzeciej – jeśli dotąd mylił się rzadko, to coś w jego słowach musi być.

„Czas silnych istot” zawiera niejedną tajemnicę. O Tarocie już pisałem. Druga jest natury bardziej osobistej. Czytelnik znajdzie w tej powieści zapisy snów Torkila. Otóż nie są to jego sny. To moje marzenia senne, spisane z dużą dokładnością i w żaden sposób nie zmienione.

W czasie pisania każdego tomu Gamedeca przeżywam przemiany, odkrywam ważne dla siebie prawdy, wydaje mi się, że się rozwijam. Bardzo często miewam intensywne, niezwykle barwne sny, dotyczące nie treści książki, ale mojej osobistej sytuacji, która jednak w przedziwny sposób związana jest z tworzoną w powieści fabułą. Wydaje się, że twórczość, nawet jeśli pisarz tego świadomie nie zamierza, w niezauważalny sposób sublimuje bądź cząstkowo rozwiązuje dylematy autora. Mój los zaś, tak jak w przypadku każdego statystycznego śmiertelnika, nie we wszystkich obszarach jest godny pozazdroszczenia.

 

Jedną z pięt achillesowych mojego życia, moim osobistym demonem jest relacja z ojcem. W naszym kręgu kulturowym nienajlepsze stosunki syna z rodzicem nie są jakimś wyjątkiem, to się zdarza w miarę często. Jedne relacje kończą się lepiej, inne gorzej. Moja należy do tej drugiej kategorii.

Z racji wykonywanego zawodu szczycę się tym, że jestem w stanie dogadać się niemal z każdym człowiekiem – zagniewanym, obrażonym, uprzedzonym, you name it. Jeśli spotykam się z nim twarzą w twarz, istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że uda mi się go zrozumieć, a nawet nakłonić, żeby on zrozumiał mnie.

Jednak nie jestem aniołem, a mój ojciec nie jest łatwym rozmówcą. O nie. Śmiem zaryzykować stwierdzenie, że należy do pierwszej dziesiątki trudnych ziemskich rozmówców, by ująć rzecz najłagodniej.

W „Czasie silnych istot” opisuję, za pomocą realnych snów, relację Torkila z jego literackim ojcem, Baltazarem. Torkil walczy od cykli, by widzieć w swoim rodzicu pięknego człowieka, co przychodzi mu z coraz większym trudem. Ciekawe, że to właśnie sny, a nie świadome, racjonalne przemyślenia, doprowadziły mnie do jednego prostego wniosku: dziecko może z całych sił chcieć mieć cudownego opiekuna, ale opiekunowie są zwykłymi ludźmi – jedni lepszymi, drudzy gorszymi. Smutną, ale dziwnie wyzwalającą konstatacją jest ostatnie stwierdzenie Torkila: „Baltazar tak piękny jest tylko w moich snach”.

Naprawdę fantastyczną cechą dzieci jest idealizowanie twórców ich dni. Jednak wcześniej czy później powinny zacząć widzieć w nich zwykłych ludzi – pełnych sprzeczności i wad. Jednak doprawdy przygnębiającym wnioskiem jest, że rodzic jest nieprzeciętny – ale niestety, nie w świetlistą, pogodną stronę, o której dzieci tak łatwo marzą, a o której dorośli zbyt często zapominają.

Ktoś mógłby zapytać: no dobrze, ale po co o tym pisać, zwłaszcza w książce science fiction? W twórczości, moim zdaniem, powinien być jakiś pazur, zadzior szczerości, takiej prawdziwej, nie wydumanej. On powoduje, że staje się ona ciekawsza, prawdziwsza, głębiej docierająca do odbiorcy, czyniąca z nim coś dobrego. I doprawdy nie ma znaczenia, czy to fantasy, science fiction, czy główny nurt. Literatura to literatura.