Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Konsole

Call of Duty: Black Ops 4 – wrażenia z gry

Z tegoroczną odsłoną „Call of Duty” mam niemały problem. Z jednej strony to świetna strzelanka, która każdemu miłośnikowi gier akcji zapewni mnóstwo godzin dobrej zabawy i zdobywania coraz to lepszych broni oraz dodatków, ale z drugiej ciężko zgodzić się z tak wysoką ceną za produkt pozbawiony jednego z podstawowych elementów, oraz z wprowadzoną dwa tygodnie po premierze agresywną monetyzacją. Owszem, już od lat CoD multiplayerem stoi, ale każdy, kto poznał takie postaci, jak John „Soap” MacTavish, Ghost, Alex Mason, czy Frank Woods wie, że osoby stojące za fabułą kolejnych odsłon są w stanie stworzyć ciekawych, zapadających w pamięć protagonistów. Właśnie to czuć w strzępach fabuły pozostawionych w BO4 – pomysł. Niestety, zapadły takie a nie inne decyzje i Treyarch oddał w ręce graczy tytuł stricte online, za cenę w pułapie przeznaczonym dla gier AAA, w związku z czym nie można się dziwić rozbieżnościom między głosem recenzentów a użytkowników.

Postawmy sprawę jasno – oferowane przez „Call of Duty” kampanie nigdy nie porażały oryginalnością. Przy serwowanych nam scenariuszach dwie części „Niezniszczalnalnych” były bardzo wyważonymi, realistycznymi filmami. Historie były przesadzone oraz wypełnione dialogami tak patetycznymi, że aż ocierającymi się o parodię i właśnie dlatego zyskały wierne grono fanów na całym świecie. Bo któż nie lubi od czasu do czasu wcielić się w jednoosobową armię, kosząc hordy niezbyt inteligentnych pachołków? Tymczasem „Black Ops 4” bierze swoje swobodne podejście do rozgrywki jednoosobowej od takich tytułów, jak „Overwatch”, ograniczając singlową rozgrywkę do prostego samouczka i rundy przeciwko botom. Choć możliwość przetestowania umiejętności dostępnych operatorów w kontrolowanych warunkach jest dobrym pomysłem, tak dziesięciokrotne odbębnienie treningu celem odkrycia szczątkowej fabuły potrafi być nużące. Szkoda, bo im więcej elementów fabularnej układanki trafia na stół, tym wyraźniej widać, że Treyarch miało całkiem fajny pomysł.

Otóż w roku 2043 pięcioosobowa grupa najemników wpada w pułapkę podczas wykonywania, zdawałoby się, rutynowego zlecenia. Jedynie znanej z „Black Ops III” parze operatorów Donniemu „Ruin” Walshowi oraz Erinie „Battery” Baker udaje się uciec z krwawej jatki. Dwa lata później siostra jednej z poległych, trylionerka Savannah Mason, postanawia zorganizować elitarną grupę najemników, celem stawienia czoła tajemniczemu zagrożeniu, które (zgadliście!) może zagrozić całemu światu. Jeśli zakładacie, że gdzieś tam po drodze można znaleźć zwrot akcji rodem z „Advanced Warfare”, to macie absolutną rację. Trylionerka okazuje się być zamieszana w niezbyt etyczne eksperymenty, a na scenie pojawia się choćby Viktor Reznow, czy wspomniany we wstępie Alex Mason. Jeśli to właśnie była historia nad którą pracował Treyarch przed zapadnięciem decyzji o usunięciu jej z gry, to mam nadzieję, że jeszcze kiedyś wrócimy do tego pomysłu. Niestety, tym razem singlowi gracze muszą obejść się smakiem.

„Call of Duty: Black Ops 4” pozwala wcielić się w jednego z dziesięciu specjalistów (z obietnicą dodania kolejnych za darmo) z czego każdy oferuje nieco odmienne podejście do rozgrywki. Piszę nieco, ponieważ oprócz dwóch umiejętności specjalnych, każdy z najemników porusza się i walczy tak samo. Możecie zapomnieć o specjalizacji znanej z „Rainbow Six: Siege”, czy przytoczonego wyżej „Overwatch” – BO4 to wciąż CoD z dynamiczną akcją, błyskawicznymi spawnami i potężnymi killstreakami, nawet jeśli nieco spowolniony przez większą ilość zdrowia oraz konieczność manualnego leczenia. Podstawowa wersja gry oferuje aż dwadzieścia pukawek głównych oraz siedem bocznych, dzięki czemu miłośnicy odblokowywania dodatków oraz skórek zdecydowanie będą mieli co robić. Samo strzelanie pozostaje satysfakcjonujące, w niczym nie odstając od najlepszych odsłon serii… ale dwie kwestie nieco psują świetny obraz całości. Mapy oraz wprowadzone dwa tygodnie po premierze mikropłatności. „Black Ops 4” wystartowało z jedenastoma mapami (oraz zapowiedzianym udostępnieniem dla wszystkich w późniejszym terminie „Nuketown”) i choć jest to ilość typowa dla gier z serii, tak w przeciwieństwie do poprzedników wprowadzających odświeżone wersje klasycznych poziomów, w tym roku Treyarch przemieszało nowe mapy ze starymi w niepokojąco zbliżonych proporcjach siedem do pięciu. Choć niektórzy stwierdzą, że jest to ukłon w stronę weteranów, tak trzeba przyznać, że zalatuje to nieco pójściem na skróty, byle zmieścić się w narzuconym terminie… Dochodzi do tego fakt, że każda z map została zbudowana na zasadzie trzech linii natarcia z drobnymi wariacjami na temat osłony oraz wertykalności. Po kilku godzinach łapałem się na tym, że kolejne lokacje identyfikowałem jedynie po tym gdzie najlepiej rozstawić się z karabinem wyborowym. Drugim z zarzutów coraz powszechniej wysuwanych wobec nowej gry Treyarch jest agresywna monetyzacja, wprowadzona dopiero po opublikowaniu większości recenzji.

Dwa tygodnie po chwili trafienia gry na półki sklepowe, gracze zostali uraczeni możliwością odblokowywania skórek, emblematów, gestów oraz zmodyfikowanych wersji ulubionych pukawek za pośrednictwem czarnego rynku. O ile ten w „Call of Duty: WWII” był w miarę przystępny (choć dość powszechnie krytykowany), a związane z nim dzienne, tygodniowe i miesięczne zadania pozwalały na stały napływ mundurów, broni oraz całej reszty mniej lub bardziej zbędnej kosmetyki, tak system z BO4 wprawił graczy w osłupienie. Przeciętny osobnik, chcąc dochrapać się maksymalnego poziomu na czarnym rynku musiałby albo spędzić najbliższe dwa miesiące przy grze (czy wspominaliśmy, że na zdobycie wszystkiego macie właśnie tyle czasu? Nie? Wiedzcie zatem, że po dwóch miesiącach nagrody ulegną zmianie, więc lepiej grindujcie do upadłego, by otrzymać wymarzoną skórkę dla postaci, lub wariant broni), albo wyłożyć równowartość 700 zł. Jeśli przyjąć, że na wbicie kolejnego poziomu trzeba poświęcić nawet do dwóch godzin gry, a wspomnianych poziomów jest dwieście… Zaczyna to malować bardzo nieprzyjemny obraz w którym gracze chcący wyróżniać się na polu walki, lub chociaż odblokować wyjątkową wersję ulubionej broni będą niemalże zmuszeni do sięgnięcia po portfel, a jeśli przyjąć, że sprzęt i skórki z zamkniętych za przepustką sezonową DLC trafią do tego samego wora – pozostaje się zastanowić czy w ogóle warto zawracać sobie głowę mikropłatnościami w wydaniu Activision. Owszem, to wszystko jest jak najbardziej opcjonalne i pozostaje bez dramatycznego wpływu na rozgrywkę, ale trzeba postawić sprawę jasno – gdyby nikt nie sięgał po portfel celem skrócenia sobie drogi do upragnionej skórki, Activision nie bawiłoby się w mikropłatności. Tym bardziej w grze za którą trzeba od razu wyłożyć prawie trzysta złotych.

Nie mogę natomiast przyczepić się do trybu zombiaków, który tym razem serwuje trzy, niezwykle klimatyczne mapy. Począwszy od labiryntu korytarzy w IX poprzez ciasne przejścia na pokładzie tonącego Titanica w Rejsie Rozpaczy, a na bardziej tradycyjnym laboratorium szalonego naukowca w Krwi Żywych Trupów (remake mapy z BO2) skończywszy, każdy znajdzie coś dla siebie. Wolicie krążyć po plątaninie korytarzy w upiornych katakumbach? Czy może raczej zabarykadować się w ciasnym pomieszczeniu i eliminować fale zombiaków? Muszę przyznać, że po raz pierwszy od dawna tryb zombie sprawił mi większą frajdę niż wymiana ognia w zwykłym multiplayerze. Jeśli dysponujecie choć jednym znajomym chętnym do rozgrywki, możecie spędzić tutaj dziesiątki godzin. Treyarch przygotował nawet dwie osobne linie fabularne (pierwsza spinająca IX z Rejsem Rozpaczy, a druga rozgrywająca się w ramach Krwi Żywych Trupów). Nie ukrywam jednak, że tęsknię za kooperacją w stylu tej z „Modern Warfare 2” i „Modern Warfare 3”…

Na koniec zostawiłem tryb, który najprawdopodobniej zadecyduje o długowieczności (lub jej braku) „Call of Duty: Black Ops 4”. Na temat Blackout rozpisywałem się przy okazji wrażeń z testów wersji beta i po wydaniu gry mogę jedynie potwierdzić zawarte tam spostrzeżenia. Treyarch zaoferowało własne spojrzenie na bijący rekordy popularności tryb BR, jednocześnie wprowadzając na rynek coś pomiędzy szaleństwem Fortnite a do bólu taktycznym PUBG. Zgodnie z zapowiedziami dewelopera, tryb ten będzie stale rozwijany (kilka dni temu wylądował patch, który między innymi zwiększył limit graczy w trybie solo do stu), a Treyarch zamierza wsłuchiwać się w głos fanów i na bieżąco wydawać kolejne łatki. Choć sama rozgrywka jest świetna, a serwery pozostają pełne, należy zadać sobie pytanie, jak cena samej gry oraz nieuchronnie nadciągających DLC wpłynie na populację graczy? Nie można tutaj zapomnieć o zablokowaniu dodatkowej zawartości za kosztującą obecnie na PS4 209 złotych przepustką sezonową. Winduje to cenę do niebotycznych 419 zł za edycję specjalną (zawierającą m.in. podstawkę i karnet sezonowy) lub 489 zł jeśli zamierzacie kupić grę i season passa osobno. Tak wysoką cenę trudno traktować inaczej niż zwykły skok na portfel rzeszy graczy (przy czym o pazerność ociera się umieszczanie w mikropłatności i sztuczne rozciąganie w czasie odblokowywanie kolejnych poziomów customizacji), co nie może przejść bez echa. Przywoływane w tekście kilkukrotnie „Overwatch” jest przykładem gry sprzedawanej w cenie produkcji AAA, pozbawionej atrakcji dla pojedynczego gracza, ale jednocześnie w żaden sposób nie wymuszającej na graczu dalszych inwestycji. Podczas gdy Activision oferuje kolejne dodatki, zmiany, ulepszenia, mapy, postaci, itd. w ramach rozwijania podstawki, twórcy „CoD: BO4” na każdym kroku wymuszają na graczach głębsze sięgnięcie po portfel – i to pomimo oszczędzenia na niezwykle drogiej w produkcji kampanii single player.

Jeśli zaś chodzi o oprawę audiowizualną, „Call of Duty: Black Ops 4” nie wybija się ponad standard oczekiwany od gier z tej serii. To wciąż ten sam, stary silnik, który nawet pomimo podrasowania tu i ówdzie zaczyna się już sypać. Owszem, gra jest dynamiczna, plansze kolorowe, a tryb zombie i Blackout zapewnią wielu graczom mnóstwo zabawy, ale nie sposób zignorować lagów, kiepskiego hit detection oraz okazjonalnych błędów posyłających gracza prosto do menu (które swoją drogą jest chyba najbrzydsze z całej serii). Nowa gra od Treyarch to niezwykle nierówny produkt: z jednej strony serwuje najprzyjemniejszą rozgrywkę od lat, ale z drugiej obwarowuje ją szeregiem problemów, wątpliwych praktyk oraz ceną jak z kosmosu. Gdyby Activision zażądało za „Black Ops 4” choćby pięćdziesiąt złotych mniej, ze spokojnym sumieniem polecałbym ten tytuł każdemu fanowi solidnych strzelanek. Niestety, niemal trzysta złotych za tytuł, który pociągnie maksymalnie rok to zdecydowanie za dużo.