Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Konsole

Far Cry 5 (recenzja)

Vaas w „Far Cry 3” wygłaszał słynny monolog na temat definicji szaleństwa: „to ciągłe, pieprzone robienie tego samego, w nadziei, że coś się zmieni.”. Zdanie to, biorąc pod uwagę kolejne odsłony serii Far Cry (a także innej marki Ubisoftu, jak Assassin’s Creed), szybko obróciło się przeciwko wydawcy, który zwykł powielać opracowane schematy w nowych produkcjach. Wypracowany w „Far Cry 3” szablon wykorzystywała każda następna odsłona serii, podmieniając jedynie scenografie – czasem bardziej (jak na przykład w rewelacyjnym Primalu), czasem mniej (jak w mocno wtórnej czwórce). Nie inaczej jest oczywiście w przypadku „Far Cry 5”.

 

Tym razem chaos i zniszczenie siać będziemy w urokliwych plenerach Montany. Początkowo wybór lokalizacji, oraz przeciwników z jakimi się zmierzymy, czyli ogarniętych religijnym fanatyzmem rednecków, wywoływał wiele kontrowersji, głównie w USA. Część graczy nie mogła się już doczekać aż postrzela do sekciarzy rodem z wiejskich terenów północnego stanu, wielu jednak oburzała perspektywa przedstawienia ich rodaków, ojczyzny oraz quasi-chrześcijańskiej sekty w tak złym świetle. Od razu rozwieję wasze wątpliwości – Ubisoft zagrał na tyle bezpiecznie, by obie te grupy znalazły w „Far Cry 5” wiele dobrego. Owszem, strzelamy tu do rednecków będących członkami sekty, jednak gra wyraźnie zaznacza, że zostali oni zmanipulowani (i to nie tylko słowem). Jest tu też wiele żartów ze zwolenników teorii spiskowych, prepersów, i innych grup których moglibyśmy się spodziewać wśród rolniczych terenów stanu Montana, jednak opowiedziane są one z dużą dozą serdeczności – jakby twórcy tłumaczyli zwariowanego wujka, który co prawda czasem opowiada dziwaczne rzeczy, ale poza tym to świetny facet. Prawdziwymi bohaterami tej gry są zresztą właśnie zwykli Amerykanie, którzy gdy tylko mogą, łapią za broń i stają przeciwko fanatycznemu kultowi – bo nikt nie będzie im zabierał ziemi, ani mówił co mogą, a czego nie mogą robić. Widać to szczególnie po naszych towarzyszach – pilocie z młodą rodziną, wojennej bohaterce, napalonej właścicielce mariny, czy wiecznie pijanym synu lokalnego polityka. Ubisoftowi udało się więc stworzyć jedną z najbardziej proamerykańskich gier w historii, w której jednocześnie można wystrzelać tłumy rednecków. Osiągnięcie warte odnotowania.

Jedną z nielicznych zmian w formule gry jest zrezygnowanie ze wspinaczki na wieże, dzięki którym do tej pory odkrywaliśmy teren i miejsca godne odwiedzenia. Tym razem informacje będziemy zbierać w bardziej tradycyjny sposób – chodząc, rozmawiając z uratowanymi ludźmi, znajdując mapy, itd. Dzięki temu – szczególnie w pierwszej fazie gry, kiedy nie stać nas jeszcze na uzbrojony po zęby helikopter – na znaczeniu zyskała eksploracja. We wcześniejszych odsłonach często biegałem od wieży do wieży, żeby odblokować jak najwięcej terenu, a dopiero potem wykonywać misje. Tym razem wszystko – przynajmniej u mnie – odbywało się znacznie bardziej spontanicznie, wykonywałem zadania, na które natrafiłem, często zbaczając z drogi, bo po drodze udało mi się wyswobodzić kilku cywili i uzyskać od nich ciekawe informacje.

Inaczej niż do tej pory wygląda także system rozwoju bohatera (lub bohaterki, bo gra pozwala na wybór płci naszego alter ego) – połączono ze sobą drzewko umiejętności i rozbudowę ekwipunku, które rozwijamy za pomocą gwiazdek. Te zyskujemy zarówno za wykonywanie konkretnych czynności (np. dziesięć zabójstw koktajlem mołotowa, czy złowienie kilku łososi), jak i wypełnianie misji lub odnajdywanie skrytek prepersów. Osobiście wolałem rozwiązanie zastosowane w poprzednich częściach (szczególnie jeśli chodzi o ulepszanie ekwipunku), jednak ten z „Far Cry 5” także zapewnia sporo satysfakcji płynącej z rozwoju bohatera.

Seria Far Cry już od czwartej części starała się skłonić graczy do wspólnej zabawy i nic dziwnego – sianie zniszczenia we dwójkę potrafi wszak podnieść jakość zabawy do kwadratu. Tym razem twórcy poszli jednak o krok dalej – udostępnili graczom edytor poziomów, którego wytworami można się dzielić z innymi. Co prawda póki co nie miałem szczęścia trafić na wyjątkowo ciekawe mapy przygotowane przez innych graczy, ale jestem pewien, że to kwestia kilku dni/tygodni.

Pewnym modyfikacjom poddany został silnik gry, dzięki czemu mam do czynienia z najładniejszą odsłoną serii w jej historii. W czerpaniu satysfakcji z widoków z pewnością pomaga też samo miejsce, w którym została osadzona akcja gry; Montana ze swoimi lasami, górami oraz rzekami jest wprost bajecznie piękna i aż chce się ją zwiedzać, zapominając o szybkiej podróży. Warstwie wizualnej zdecydowanie dorównuje także dźwiękowa – w tle słyszymy sporo wariacji na temat country i są one zaskakująco (jak dla kogoś, kto nie gustuje w tym gatunku) udane. Wszyscy jednak wiemy, że w serii Far Cry prawdziwą muzykę stanowią odgłosy wystrzałów i wybuchów, a te są fenomenalne!

Wraz z „Far Cry 3” Ubisoft stworzył jeden z najlepszych schematów rozgrywki w otwartym świecie, który spotkał się z ogromnym uznaniem graczy i recenzentów. Trudno więc dziwić się, że twórcy nie chcą wprowadzać do doskonałej formuły poważnych zmian, a i gracze ich nie oczekują (co widać po wynikach sprzedaży najnowszej odsłony serii). Dlatego każdy z was musi sobie sam odpowiedzieć, czy zdanie „to wciąż stary, dobry Far Cry 3, tylko w nowej, świetnej scenerii” sprawia, że macie ochotę biec po swoją kopię, czy powoduje w was odruchy wymiotne. Ja swoje wątpliwości dotyczące tej marki przeżyłem przy okazji czwartej części, ale od czasu Primala odczuwam nieustający głód kolejnych odsłon Far Cry – a najnowsza jest jedną z najlepszych!