Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Konsole

Tom Clancy’s The Division – wrażenia z bety

W ostatni weekend stycznia miała miejsce zamknięta beta „Tom Clancy’s The Division”. Choć jasnym było, że nie ma sensu oczekiwać rozgrywki dłuższej od przeciętnego dema, nie można nie czuć rozczarowania brakiem różnorodności w oferowanych zadaniach i rozmiarami udostępnionego graczom materiału.

Po uproszczonym wygenerowaniu postaci, zostajemy rzuceni do obozu pełnego żołnierzy oraz ewakuowanych mieszkańców Nowego Jorku. Pierwsze, co da się zauważyć, to atmosfera chaosu. Gracze biegają między tablicą ogłoszeń a sprzedawcami, czekają na dołączenie do drużyn lub uzupełniają amunicję. W tle snują się NPC, w przepełnionych szpitalach polowych cywile oczekują na pomoc. Wszystko to buduje wrażenie uczestnictwa w czymś większym. Klimat ten atakuje jeszcze mocniej, gdy tylko postawimy pierwsze kroki w opuszczonym mieście. Zniszczone pojazdy, śmieci walające się po ulicach, splądrowane sklepy oraz naprędce sklecone barykady sprawiają, że gracz czuje jakby trafił do świata po apokalipsie.

Szkoda, że klimat ten szybko został zburzony przez mikroskopijny rozmiar mapy, którą udostępniono grającym. Kilka minut spaceru ulicami wystarczyło, żeby natknąć się na ścianę nie do pokonania, co momentalnie niszczyło iluzję swobody i chęć do eksploracji. Owszem, z chwilą gdy zacznie się zwiedzać budynki, wspinać się na dachy oraz plądrować mieszkania i sklepy można odczuć, że Division jest większe niż na pierwszy rzut oka wygląda, ale tylko do momentu, kiedy zauważa się, jak niewiele budowli oferuje tego typu interakcję. Choć ulice są stosunkowo puste, zdarza nam się natrafić na cywilów. Część prosi o podzielenie się żywnością lub wodą, podczas gdy inni walczą między sobą, zawzięcie dyskutują lub próbują znaleźć schronienie. Pomaga to w tworzeniu klimatu umierającego miasta. Mimo tego szybko poczułem pierwsze oznaki rozczarowania. Zadania korzystały z trzech schematów, które w praktyce oznaczały strzelaninę z przerwami na spacer z punktu A do punktu B. Biorąc pod uwagę, że beta „Tom Clancy’s The Division” jest tak naprawdę demem, Ubisoft nie pokazał nam ani jednej ciekawej i/lub innowacyjnej mechaniki, która mogłaby napawać nadzieją na produkcję, w której chodzi o coś więcej niż grind. Ciężko też mówić o jakiejkolwiek fabule – w becie nie uświadczyliśmy jej praktycznie wcale, co niepokoi. Najciekawiej pod tym względem wypadła misja poboczna, w której na podstawie nagrań z hologramów rekonstruowaliśmy wydarzenia z przeszłości. Obawiam się, że w misjach szybko ważny zacznie być jedynie końcowy łup, a nie to, co dzieje się w ich trakcie.

Niepokoi także fakt, że już w trakcie trwającej kilka godzin bety dało się zauważyć powtarzalność mechanik, także tej dotyczącej strzelania. Wrogowie za każdym razem zachowują się tak samo, zbliżając na odległość ułatwiającą graczowi celowanie, po czym wypuszczają serię i znikają za osłoną. Nieważne czy walczymy z przeciętnym bandytą, czy z elitarnym przeciwnikiem, wszystko odbywa się identycznie. Problemem jest również kompletny brak zagrożenia na ulicach Nowego Jorku. Podczas trzech godzin zwiedzania trafiłem może na cztery dwuosobowe grupy przeciwników. Jeśli tendencja ta utrzyma się w pełnej wersji, gracze szybko się znudzą bieganiem po wyludnionych ulicach. Opustoszałe lokacje powinny napawać lękiem i niepokojem, tymczasem powodują raczej ziewanie i szybko zachęcają gracza do stosowania szybkiej podróży.

Na wielki plus należy zaliczyć fakt, że praktycznie wszystko można było zmodyfikować. Od wyglądu postaci począwszy, przez broń, a na doborze umiejętności i bazie kończąc. Samego wyposażenia w becie było zatrzęsienie. Już po godzinie gry można było zebrać pokaźną kolekcję ubrań oraz ochraniaczy, nie wspominając o tonach broni. Te ostatnie to dla mnie najmocniejszy punkt gry. Prowadzenie ognia jest intuicyjne, jednak nie tylko celne oko się tu liczy – jak przystało na grę RPG, o sile danej pukawki decyduje szereg statystyk. Jeśli dodać do tego całą górę dodatków (w postaci większego magazynka, optyki, tłumika a nawet malowania), ten element „Tom Clancy’s The Division” wygląda naprawdę solidnie. W becie pokazano nam jedynie ułamek przygotowanego systemu, jednak biorąc pod uwagę, że dojdzie do niego jeszcze między innymi crafting, może to być jedna z największych zalet gry. Widać, że Ubisoft nie chce powtórzyć błędów Bungie i ich tragicznego systemu lootu znanego zw „Destiny”.

Drugim najmocniejszym punktem bety był tryb PvP zwany Dark Zone. To miejsce, w którym można zdobyć najlepsze wyposażenie w grze i potrafi ono wywołać napady paranoi. Wszyscy, z członkami drużyny włącznie, mogą zdradzić w celu przejęcia lootu. W trakcie przekradania się do punktu ekstrakcji (jedyne miejsce, gdzie można zabezpieczyć zdobyczny sprzęt) można było natknąć się zarówno na grupy polujące na słabszych, jak i te chroniące graczy czekających na transport. Dopiero tam czuć prawdziwy chaos, a życie można stracić równie łatwo, co obłowić się przez wystrzelenie serii w plecy towarzyszowi. Warto jednak zauważyć, że za zabijanie niewinnych graczy może zostać wyznaczona za nasza głowę nagroda, a chętnych do jej zdobycia na pewno nie zabraknie. Udostępniona nam Dark Zone cierpi jednak na ten sam problem co teren poza nią – jest stanowczo za mała!

Jeszcze rok temu czekałbym na „Tom Clancy’s The Division” z otwartym portfelem, byle tylko ruszyć ulicami Nowego Jorku jako jeden z pierwszych. Niestety, przesuwanie premiery do spółki z niezbyt chlubną reputacją Ubisoftu ostudziło mój zapał, a wersja beta nie doprowadziła do przełomu. Choć atmosfera ewakuowanej metropolii jest świetna, tak widmo monotonii oraz przeciętność zaprezentowanych misji sprawiła, że zacząłem wątpić w ten tytuł. Obawiam się casusu „Destiny”.

W drugiej połowie lutego beta „Tom Clancy’s The Division” ma zostać udostępniona wszystkim chętnym, więc każdy będzie w stanie wypracować opinię na temat tej gry. Nadal trzymam kciuki za powodzenie projektu, ale z zakupem wstrzymam się aż do pojawienia się rzetelnych recenzji.