Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Konsole

Warface – early access (Ps4)

Gdy po raz pierwszy usłyszałem o pomyśle przeniesienia pięcioletniej gry F2P na konsole bieżącej generacji… wystarczy powiedzieć, że nie byłem nastawiony zbyt entuzjastycznie. Tym bardziej, że nie byłaby to pierwsza próba tego typu. Niecały rok po premierze na PC, Crytek podjął próbę wydania „Warface” na X360 i… kilka miesięcy później porzucił ten projekt. Nauczony doświadczeniem zebranym z innych tytułów korzystających z modelu F2P (jak i niedawnej wpadki EA – „Battlefronta 2”), oczekiwałem niezbalansowanej rozgrywki, gdzie płacący gracze dostają w ręce najlepsze pukawki, podczas gdy gracze korzystający z darmowości gry będą niczym więcej aniżeli ruchomymi celami. Kilka godzin rozgrywki we wczesnym dostępie na PS4 uświadomiło mi w jak dużym tkwiłem błędzie. Jednak i to nie nastąpiło od razu.

Warstwa fabularna jest niczym więcej jak kiepskim uzasadnieniem rozgrywającego się na ekranie konfliktu przypominającego fabułę jednego z odcinków „G.I. Joe”. W niedalekiej przyszłości ludzkość stara się wyjść z najpoważniejszego kryzysu ekonomicznego w historii. Niezadowolenie ludzi oraz słabość rządów zostały wykorzystane przez złowieszcze korporacje, które nie tylko dysponują większością światowego bogactwa, ale stwierdziły, że oto nadszedł właściwy czas na przejęcie władzy nad naszą planetą. Aby osiągnąć zamierzony cel, postanawiają wykorzystać prywatną armię zwaną Blackwood (wcale się to nie kojarzy z Blackwater). Aby dać odpór stereotypowym złoczyńcom, generał armii USA imieniem Lee „Warface” Warton powraca z emerytury by zorganizować ruch oporu do którego przystępują setki ochotników. Im więcej wyszukiwałem informacji na temat lore gry, tym większe oczy robiłem… Toż to gotowy materiał na film akcji klasy B! Całe szczęście, po odbębnieniu wprowadzenia historia zniknęła z pola widzenia, pozostawiając mnie sam na sam z rozgrywką.

Jednym z większych (ale nie największym – o tym później) problemów „Warface” jest przestarzała oprawa graficzna. Już w 2013 roku tytuł ten nie należał pod tym względem do czołówki, a jeśli zauważyć, że w tym samym czasie debiutowały takie tytuły, jak „Tomb Raider”, „Grand Theft Auto V”, czy „Bioshock Infinite”, dokładnie widać jak daleko w tyle pod tym względem był Crytek Kiev. Pięć lat później, tytuł ten prezentuje poziom poniżej „Call of Duty 4: Modern Warfare Remastered” i osoby szukające w grze przede wszystkim wizualnych wodotrysków, od „Warface” odbiją się niemal natychmiast. Jeśli jednak dać grze szanse, dynamiczna rozgrywka zaczyna wynagradzać wymienione wyżej braki. Nie mogę natomiast przyczepić się do warstwy audio (poza głosem komentatorki – ten jest niezwykle irytujący). Dźwięki wystrzałów brzmią świetnie, okazjonalna muzyka w tle nie przeszkadza w rozgrywce, a podczas gry z użyciem słuchawek można bez problemu usłyszeć i zlokalizować wroga – co czasami stanowi różnicę między życiem i respawnem.

Nie można zaprzeczyć, że w przypadku strzelanek nastawionych na zmagania sieciowe panuje stereotyp, że fabuła jest jedynie przystawką mającą przygotować gracza na danie główne, która przy okazji może zaskoczyć jednym lub dwoma ciekawymi wątkami. Dobrym przykładem była chociażby kampania w „Battlefield 1”, gdzie gracz krok po kroku uczył się obsługi czołgu, samolotu, klasy elitarnej czy podstaw gry zwiadowcą. Twórcy „Warface” podeszli do tego tematu z innej strony, całkowicie rezygnując z opcji dla jednego gracza. Zamiast tego historię zmagań Warface z Blackwood buduje seria coraz trudniejszych misji dla zespołu złożonego z minimum czterech graczy. Zadania są typowe dla tego rodzaju gier i zależnie od wybranej misji, możemy zostać uraczeni zwykłym przejściem od punkt A do punktu B, eskortą, czy wariacją na temat trybu hordy. Dochodzą do tego znacznie trudniejsze misje specjalne, które są nie tylko dłuższe od zwyczajnych, ale wymagają ścisłej współpracy oraz korzystania ze specjalnych zdolności żołnierzy. Każda z czterech klas (strzelec, medyk, inżynier, snajper) posiada unikalny zestaw umiejętności i gdy strzelec może uzupełniać amunicję, inżynier stawiać miny oraz naprawiać pancerz członków drużyny, tak snajper jako jedyny dysponuje bronią zabijającą jednym strzałem w korpus (choć nie dotyczy do początkowego wyposażenia). Niejednokrotnie brałem udział w rajdzie zakończonym porażką tylko dlatego, że akurat zapomnieliśmy medyka w składzie, albo nagle zabrakło amunicji. Niemniej, PvE oferowane przez „Warface” zapewnia wiele godzin dobrej, często wymagającej rozgrywki, a przy tym stanowi świetny sposób na zdobywanie kolejnych poziomów oraz waluty do wykorzystania w zmaganiach z innymi graczami.

To właśnie przy PvP spędziłem najwięcej czasu i muszę przyznać, że mam ochotę na więcej. Choć we wczesnym dostępie można bawić się w jedynie cztery tryby na garstce map, tak każdy znajdzie tam coś dla siebie. Od chaotycznej strzelaniny każdy na każdego oraz drużynowym deathmatchu, po wymagające nieco więcej taktyki podkładanie bomby. Jednak mym bezsprzecznym ulubieńcem został szturm, w którym dwie drużyny po ośmiu graczy na zmianę atakują i bronią trzech punktów. Kto przejmie więcej – wygrywa. Choć zawartość udostępniona w ramach wczesnego dostępu nie jest szczególnie imponująca, to zgodnie z zamieszczonymi na stronie gry planami, począwszy od września (czyli premiery i przejścia na model F2P) można spodziewać się miesięcznych łatek dodających kolejne tryby oraz mapy zarówno do PvE, jak i PvP; a tu jest z czego wybierać. Przez lata rozwijania gry na PC, „Warface” dorobił się blisko czterdziestu map, jak i dziesięciu trybów PvP (w tym battle royale, który ma być udostępniony na konsolach w październiku). Jeśli dodać do tego pokaźny arsenał broni, pancerzy oraz skórek otrzymamy tytuł przy którym można spędzić długie jesienne wieczory, lub… zapłacić.

Tutaj dochodzimy do największej wady „Warface”, zdolnej zadecydować o popularności tej gry na konsolach. Mikropłatności, bo o nich mowa, towarzyszą graczom na każdym kroku. W skrócie, gra od Crytek Kiev operuje trzema rodzajami walut. Podstawową i naliczaną po każdym meczu niezależnie od jego wyniku są dolary służące do kupowania standardowego wyposażenia oraz naprawiania już zakupionego (tak, broń i pancerz się zużywa). Jeśli jednak chcecie potężniejszych pukawek, będziecie potrzebować tzw. kredytów (zakup za prawdziwe pieniądze, zwycięstwa w wyzwaniach lub nagroda za logowanie). Najrzadszą, a zarazem najcenniejszą walutą są korony – nagrody za misje PvE za które można nabyć najlepsze wyposażenie. Nie byłoby to aż tak drażniące gdyby nie bezczelne próby skłonienia graczy do sięgnięcia po portfel poprzez udostępnianie lepszego sprzętu na… czas określony. Możecie pobawić się najlepszymi pukawkami, ale tylko przez dwa/trzy dni. Chcecie na stałe? Uuu… to będzie kosztowało. Podobnie sprawa wygląda z możliwością wypożyczenia upragnionego przedmiotu ze sklepu. Chcecie tę lśniącą snajperkę, ale nie macie funduszy? Za kilka tysięcy warface’owych dolarów możecie ją mieć na jeden dzień! Całe szczęście, nawet początkowe wyposażenie pozwala nieco bardziej doświadczonym graczom pozostawać użytecznymi w walce. Gdyby nie to oraz możliwość w miarę bezstresowego dorobienia się w PvE, „Warface” byłby od początku skazany na porażkę.

Pozostaje odpowiedzieć na jedno pytanie. Czy warto inwestować w jeden z pakietów pozwalających grać we wczesnym dostępie? Zdecydowanie nie. Tym bardziej, że premiera na PS4 i XOne jest planowana na wrzesień. Jeśli jednak nie przeszkadza wam grafika rodem z poprzedniej generacji konsol, a lubicie szybką akcję z nutką taktyki, to zdecydowanie warto dać szansę „Warface”. Choćby po to, by rozgrzać się przed nadchodzącym „Black Ops 4”.