Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: cRPG

Tyranny (recenzja)

Kiedy w 2012 roku Obsidian Entertainment rozpoczynał na kickstarterze kampanię „Pillars of Eternity”, chyba nikt w firmie nie spodziewał się, że projekt ostatecznie okaże się tak wielkim sukcesem. Zarówno sama kampania, jak i późniejsza sprzedaż gry, jej recenzje, oraz wskrzeszenie mody na cRPG z izometrycznym rzutem sprawiły, że w pracowników studia wstąpiły nowe siły. Jednym z efektów tamtej kampanii jest nowa gra Obsidianu – „Tyranny”.

Choć na pierwszy rzut oka – głównie za sprawą silnika graficznego – „Tyranny” wydaje się powtórką z „Pillars of Eternity”, gra szybko wyprowadza nas z błędu. Tym razem bowiem nie będziemy już herosem ratującym świat, a staniemy po przeciwnej stronie. Jako przedstawiciel władcy despotycznego imperium (gramy… urzędnikiem!) trafiamy do ostatniej wolnej krainy, która wciąż nie poddała się władzy suwerena. Nie spodziewajcie się jednak odwróconej historii rodem z Asterixa – szybko okazuje się, że dokonywane przez nas wybory będą naznaczone cierpieniem, krwią i okrucieństwem. W większości gier cRPG mamy co prawda możliwość bycia „złą” postacią, ale w gruncie rzeczy sprowadza się to do wybierania innych opcji dialogowych i kosmetycznych zmian. „Tyranny” nie idzie tą ścieżką – tu naprawdę dokonujemy strasznych czynów, i tylko od gracza zależy, w jaki sposób uzasadni je przed sobą. Obsidian nie idzie jednak na łatwiznę i dokłada wszelkich starań, by kolejne wybory były moralnie niejednoznaczne. Po raz pierwszy to, co zrobiłem w grze, wpłynęło na mnie tak mocno, że musiałem odstawić „Tyranny” na kilka dni i uporać się z kacem moralnym.

Choć świat gry początkowo może przytłaczać – już na etapie kreowania postaci dokonujemy ważnych wyborów, strategicznie planując kolejne etapy inwazji na Tarasy – jego powolne poznawanie jest fascynującym przeżyciem. Od historii Imperium, przez zamieszkujące je postaci i samego władcę, aż po Edykty, miłośnicy rozbudowanych światów fantasy powinni być zachwyceni. Szczególnie do gustu przypadli mi archonci, zarówno jako postaci, jak i sam koncept – jednostek, których magiczna potęga pojawia się i rośnie wraz z z ich zwiększającą się legendą. Podczas gdy w „Pillars of Eternity” często pomijałem opisy świata, w „Tyranny” zdarzało mi się to niezwykle rzadko.

Choć sama gra – jak na standardy gatunku – nie jest zbyt długa (na jej ukończenie potrzeba około 25h), jej struktura zachęca do wielokrotnego przechodzenia. Zamiast długiej i epickiej kampanii, Obsidian zaserwował historię, w której wybory gracza mają duży wpływ na kolejne wydarzenia – niektórych lokacji i zadań nie będziemy w stanie poznać przy pierwszym podejściu, podobnie jak miało to miejsce w „Wiedźminie 2”. I choć ta zagęszczona struktura bardzo mi się podoba, nie jest w stanie przykryć niezwykle rozczarowującego zakończenia. Kiedy wydaje się już, że w końcu pora na etap, w którym poznamy odpowiedzi na ważne pytania, gra się kończy; bez emocjonującego finału, wielkiej bitwy czy intrygującej rozmowy! Miałem wręcz wrażenie, że właściwe zakończenie zostało wycięte z gry w ostatniej chwili i stażyści mieli jeden dzień na dopisanie nowego.

Odświeżony system rozwoju postaci czerpie wzorce z gier z serii „Elder Scrolls”, wprowadzając rozwijanie umiejętności w trakcie używania, a także ich naukę od trenerów, co niestety nie wypada równie dobrze jak w „Skyrimie”. Mieszanka klasycznych dla produkcji Obsidianu rozwiązań z tymi znanymi z gier Bethesdy powoduje, że całości brakuje konsekwencji w obranym kierunku. W dodatku poziom trudności jest tu niezwykle niski (weteranom „Pillars of Eternity” radzę od razu go zwiększyć), w związku z czym kolejne awanse i zyskiwane umiejętności nie dają takiej satysfakcji, jak we wspomnianych wcześniej produkcjach.

W kwestii oprawy audiowizualnej ciężko od „Tyranny” oczekiwać rewolucji – fani gier cRPG z izometrycznym rzutem będą zadowoleni, a i pozostali gracze nie powinni odwracać wzroku. Lokacje są ładne, dobrze zaprojektowane i pełne interesujących szczegółów, nie ma tu też tak wielu szaroburych plansz co w poprzedniej produkcji Obsidianu (paskudna Złocona Dolina wciąż mnie prześladuje). Muzyka dobrze puentuje poczynania gracza, unikając przy tym plagiatowania soundtracków z innych produkcji high fantasy, co miało miejsce przy „Pillars of Eternity”. Jest wyraźnie mroczniejsza i posępna, przy tym też dość oszczędna, co szczególnie widać w (znakomitym!) głównym motywie. Świetnie wypadają także aktorzy, ze szczególnym uwzględnieniem tych podkładających głosy pod postaci Sirin oraz Tunona – często czytam tekst zanim aktor zdąży wygłosić całą kwestię i przeskakuję do kolejnego panelu, jednak w „Tyranny” z przyjemnością słuchałem dialogów.

„Tyranny” gwarantuje unikalne doświadczenie, pozwalając graczowi stanąć po przeciwnej niż zwykle stronie, dzięki czemu rozgrywka, choć w teorii tak podobna do pozostałych gier z gatunku, w praktyce nabiera unikalnego charakteru. Na szacunek zasługuje także dojrzałe podejście Obsidianu, który pozwolił graczowi na dokonywanie trudnych wyborów i mierzenie się z ich konsekwencjami. Do pewnego momentu sądziłem, że mam do czynienia z jedną z trzech najlepszych gier roku, jednak rozczarowujący ostatni akt oraz nie przynoszący satysfakcji rozwój postaci sprawiły, że musiałem zweryfikować tę opinię. Nawet pomimo wspominanych wad, „Tyranny” jest znakomitą produkcją oraz jednym z najciekawszych cRPGów ostatnich lat, z którym każdy fan gatunku po prostu musi się zapoznać! Tymczasem ja wracam do Tarasów, tym razem jako maniakalny zabójca opowiedzieć się po stronie Chóru…