Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Arcyważne, PC, Recenzje, Strzelanki

Oceniamy Call of Duty: Black Ops Cold War

Zasiadając do pisania recenzji „Call of Duty: Black Ops Cold War” zdałem sobie sprawę jak bardzo mam wobec tego tytułu mieszane uczucia. Jest to tym bardziej dziwne, że siedemnasta odsłona najpopularniejszego i najbardziej dochodowego tasiemca w historii gier wideo serwuje jedną z najlepszych kampanii w serii oraz solidny tryb zombie, przy okazji wykorzystując wprowadzony wraz z zeszłoroczną odsłoną model przepustki sezonowej i darmowych DLC. Sedna problemu, a zarazem przyczyny dla której nie spędzę przy „Cold War” tylu godzin, co przy „Modern Warfare” upatruję w najważniejszej, moim skromnym zdaniem, części składowej – trybie multiplayer.

Rozgrywka wieloosobowa w „Call of Duty: Black Ops Cold War” jest dokładnie tym, czego się można po tym tytule spodziewać – wypełnioną po brzegi akcją strzelanką, gdzie spora część graczy w poważaniu ma zarówno grę zespołową, jak i realizację wyznaczonego celu. Mimo to, tegoroczna część różni się od tego, co CoD serwował nam na przestrzeni ostatnich kilku lat. Mianowicie, Treyarch najwyraźniej postawił sobie za cel odtworzenie wrażeń towarzyszących rozgrywce w klasyczne odsłony „Black Ops”, a co za tym idzie, usunął narastające od lat warstwy mniej lub bardziej skomplikowanych mechanik. Irytowało was „montowanie” się z karabinami na przeróżnych powierzchniach płaskich z „Modern Warfare”? A może nie mogliście zdzierżyć umiejętności specjalnych przypisanych do specjalistów z futurystycznych odsłon (o jetpackach nie wspominając)? Jeśli tak, to pewnie ucieszy was informacja, że w „Cold War” zrezygnowano z takich właśnie udziwnień, skupiając się na tym, co charakteryzowało wieloosobowe zmagania z czasów sprzed „Advanced Warfare”. To powrót do podstaw pełną gębą, upraszczając praktycznie wszystko, od samych map, przez wybór wyposażenia, aż po ruch. Rozgrywka jest wyraźnie szybsza od tej z MW2019, a wolniejszy TTK sprawia, że nawet jeśli znajdujemy się na gorszej pozycji względem wroga, wymianę ognia wygrywa zawodnik z lepszymi umiejętnościami (no, chyba że jesteście jednymi z tych, co to uwielbiają chować się po kątach z aktualnie najbardziej OP pukawką). Ale skoro piszę o multiplayerze w samych superlatywach, to skąd mieszane uczucia?

Ktoś w Treyarch (lub Activision) najwyraźniej uznał, że istniejący już w „Modern Warfare” system dobierania graczy względem poziomu umiejętności (lub SBMM dla skrótu) jest zbyt łagodny. Ten sam system czyniący większość lobby mniej lub bardziej spoconymi został podkręcony na maksa, wrzucając już nie garść, ale cały wór piachu w tryby machiny produkującej frajdę. I tak, w jednej chwili można poczuć się bogiem między śmiertelnikami, wykręcając dotychczas niedostępne dla przeciętnego gracza K/D, by po dwóch dobrych rundach zacząć zbierać okrutne baty, lądując na spodzie tabeli… Nie byłoby z tym większego problemu, gdyby stan ten trwał kilka rund, a raz oszacowany poziom gracza był stały, ale ten się ciągle zmienia, zapewniając nieco frustrujący pobyt na huśtawce między rozdawaniem a zbieraniem klapsów. Jest to o tyle kuriozalne, że wprowadzenie tak agresywnego SBMM było powszechnie krytykowane przez graczy już przy zeszłorocznej odsłonie. Tymczasem wystarczyłoby dodać do gry zwykły tryb rankingowy, by umożliwić chętnym rozgrywkę na dostosowanym do nich poziomie, resztę wrzucając do jednego, pełnego frajdy wora. Drugim, choć nie tak poważnym, problemem jest dość skromna zawartość. „Cold War” wystartował z ośmioma (dziewięcioma, jeśli liczyć dodany po premierze Nuketown) mapami oraz niewielką ilością trybów. Treyarch postanowiło wzbogacić standardowy codowski wachlarz o trzy nowe metody zabawy. Pierwszym z nich jest zarazem najbardziej taktyczny, będący wariacją na temat SnD – Eskorta VIPa. Jeden z graczy otrzymuje tytułowe, zaszczytne miano, a reszta musi go albo odeskortować, albo wykończyć. Nie ma scorestreaków, nie ma odrodzeń, ale jest sporo nerwów oraz możliwość podnoszenia sojuszników. Kolejny, nie mniej ciekawy, to Brudna Bomba. Czterdziestu graczy podzielonych na dziesięć czteroosobowych zespołów, duża mapa i jeden cel – jednym słowem, dzieje się. Trzecią nowością jest wariacja na temat znanego choćby z „Black Ops” trybu Linia Frontu, tylko na 24 graczy. Skromnie, ale pozostaje mieć nadzieję na dodanie bardziej… rozrywkowych trybów pokroju Infekcja, czy Prop Hunt. Jeśli wierzyć przeciekom, wraz z pierwszym sezonem (przesunięty na 16.12) do gry ma trafić pięć nowych map, tryb 2v2, garść zawartości do Zombie oraz pukawek. Pozostaje zaczekać i liczyć, że Treyarch dostarczy.

Nie mogę natomiast przyczepić się do kampanii. To kawał szpiegowskiego kina akcji, z charakterystycznymi dla „Call of Duty” elementami. I tak, w jednej chwili przekradamy się ulicami Berlina, by w następnej zasiąść za sterami helikoptera, dziesiątkując wrogów w Wietnamie. Szturmujemy znany z oryginalnego „Black Ops” bunkier w górze Yamatau, by chwilę później infiltrować siedzibę KGB. Mamy tu wszystko, czego można oczekiwać od „Call of Duty”. Pełną wybuchów akcję, latanie, jeżdżenie, demolkę, skradanie oraz sporo poleceń wykrzykiwanych przez towarzyszące nam postaci. Muszę też pochwalić wprowadzanie możliwości podejmowania przez gracza decyzji, mające bezpośredni wpływ na otrzymania jednego z kilku zakończeń oraz znajdziek, które w końcu mają jakiś sens (odblokowanie dodatkowych misji, o ile rozwiążemy kilka ciekawych zagadek). Jeśli jednak musiałbym wskazać słaby element kampanii, byliby to przeciwnicy, którzy nawet na weteranie nie stanowią większego zagrożenia, rzadko kiedy wysyłając gracza do ekranu ładowania.

Pozostaje już tylko trzeci element, czyli ten z którym mam zazwyczaj najmniejszy kontakt – Zombie. Choć podziwiam determinację osób spędzających dziesiątki, jeśli nie setki godzin nad wybijaniem hord żywych trupów i polowaniem na mniej lub bardziej poukrywane easter eggi, tak sam niezwykle rzadko poświęcam tej rozgrywce więcej niż kilka godzin. Głównie dlatego, że nie byłem w stanie zebrać ekipy, a samotna gra, lub nawet w drużynie z przypadkowymi osobami nieszczególnie mi się uśmiechała. Nie inaczej było w przypadku „Cold War”. „Die Maschine”, czyli (póki co) jedyna dostępna mapa w trybie Zombie, jest odświeżoną wersją jednej z najbardziej lubianych, a zarazem pierwszej mapy z żywymi trupami – „Nacht der Untoten”. Jest tam dokładnie to, czego możecie się spodziewać – mroczny klimat, tajemnica, bunkier z czasów II Wojny Światowej i masa gnijącego mięsa. Mapa jest spora, wielopoziomowa, ale i tak największą frajdę sprawiła mi nowość w serii, czyli możliwość rozpoczęcia rozgrywki z wyposażeniem z trybu multiplayer. Dzieje się tak dzięki podpięciu zdobywanych na zombiakach poziomów z poziomem profilu, a co za tym idzie, niezależnie w co aktualnie gramy, odblokowujemy nowe pukawki, dodatki do aktualnie używanych, a co najważniejsze – nie zaczynamy rozgrywki z pustymi rękami, co nawet początkującym pogromcą żywych trupów pozwala przeżyć nieco dłużej.

W dużym skrócie, „Call of Duty: Black Ops Cold War” można podsumować jako jeszcze więcej tego samego. To kolejny odcinek znanego i lubianego serialu, bez którego wielu graczy nie wyobraża sobie końcówki roku. Z jednej strony, Treyarch nie zaskoczył niczym nowym, ale nawet to jest sporym sukcesem, zważywszy na problemy przy produkcji i zmianie dewelopera w zeszłym roku. Mimo zastrzeżeń i poważnego problemu w postaci agresywnego SBMM „Cold War” jest zdecydowanym postępem względem poprzedniego tytułu ze stajnie Treyarch, „Black Ops 4”. Największym problemem tegorocznego CoDa jest fakt, że obecnie na rynku mamy trzy, bardzo odmienne tytuły tej marki. Jest bijący rekordy popularności, darmowy „Warzone”, wciąż cieszący się zdrową populacją „Modern Warfare” (tu i ówdzie pojawiają się plotki o potencjalnej nowej zawartości) oraz świeżutkie „Cold War”. Trzy gry o różnych stylach i odpowiadające różnym typom graczy. Choć podobno od przybytku głowa nie boli, tak może się to przekładać na mniejszą aktywną ilość zawodników. Niemniej, jeśli powrót do korzeni „Black Ops” do was przemawia, a „Modern Warfare” już zdążył się znudzić, bez wahania sięgajcie po „Cold War”. Nawet na zwykłym PS4 gra działa płynnie, a grafika nie razi w oczy (nawet jeśli wypada gorzej od zeszłorocznej odsłony). Warto, choćby tylko dla samej kampanii.