Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Planszówki

The Godfather: Imperium Corleone – Eric M. Lang (recenzja)

Vito Corleone wpisał się do popkultury za sprawą przebojowej roli Marlona Brando w filmie „Ojciec chrzestny”, wyreżyserowanym przez Francisa Forda Coppolę na bazie bestsellera Mario Puzzo pod takim samym tytułem. Franszyza „Ojca chrzestnego” rozrosła się do takiego stopnia, że wizerunki bohaterów zostały objęte prawami autorskimi i obecnie oficjalne wykorzystanie ich, wykraczające poza regułę cytatu, wymagają albo poważnych ugód, albo zabiegów z granicy prawa. Eric M. Lang, autor „Bloodborne”, uzyskał jednak zgodę na wykorzystanie sylwetki Marlona Brando jako Vito… i tylko jego.

Gra planszowa ma ten problem, że choć jest bardzo dobrze wykonana, zgrabna i prosta w rozgrywce, jest monotonna, bo ceniony autor wszędzie wykorzystuje wizerunek Dona Corleone (do innych nie ma prawa), zamiast stworzyć wkomponowane i wymyślone od podstaw sylwetki, które można było jakoś wykorzystać i przełamać rutynę. Figurki gangsterów z kolei prezentują się dobrze, są solidne jak na swoje rozmiary, acz również cierpią na swoisty brak wielkiej różnorodności – na szczęście niespecjalnie oddziałuje to na rozgrywkę, lecz nie służy też podbudowywaniu atmosfery, jaka powinna się wytworzyć.

A przecież cała akcja rozgrywa się w Nowym Jorku lat 50., na szarych i stonowanych ulicach, gdzie gangsterzy rozgrywają ze sobą karty o to, kto będzie zarządzać daną dzielnicą, zaś władza albo udaje, że nic nie widzi, albo skrupulatnie osłoniona jest przed niepożądanym widokiem. Jak zatem wczuć się w klimat, gdy wiele ilustracji się powiela i w zasadzie mogłaby być inną mafijną grą, a wszak chodzi o to, by zagłębić się w nastrój, jaki znamy z „Ojca chrzestnego”? W aspekcie snucia atmosfery ten problem jest największy i autor chyba tylko marketingowo wykorzystał możliwość współpracy z właścicielami praw do „Ojca chrzestnego”, inaczej mógł zmienić wszystko, nadając elementom nieco innego charakteru i ubrać w odmienny płaszcz i voilà: planszówka gangsterska osadzona w latach 50., jak się patrzy. Na szczęście sama rozgrywka, która pozornie także nawiązuje do popularnego obrazu, ma się całkiem dobrze.

Wszystko polega na zdobywaniu i poszerzaniu wpływów oraz zgromadzeniu jak największego majątku (rozliczanego na koniec i to od niego zależeć będzie, kto ostatecznie wygra), a robi się to stopniowo – poprzez budowanie nowych przedsiębiorstw, wynajmując ludzi od czarnej (i nie tylko) roboty, przejmowanie stref i dzielnic, wymuszanie korzyści, przyjmowanie łapówek i haraczy, wykorzystywanie specjalnych zdolności sojuszników czy realizowanie zleceń Dona. Wszystko wydaje się na pierwszy rzut oka zapewne nie aż tak łatwe, chociaż w istocie takie jest – autor dobrze podzielił poszczególne etapy, tworząc czteroaktową historię rozgrywki, w której niejako odnawia i restartuje się niektóre jej elementy (gromadzone punkty są nienaruszalne, więc nie dotyczy to wszystkich części).

Na szczęście losowość i dość skomplikowana konstrukcja całości, a nawet nie tak mała złożoność samej mechaniki sprawia, że gra ma dużą regrywalność i nie tak szybko się nudzi, choć dwie partie to chyba maksimum przy jednorazowym posiedzeniu, bo czas, jaki trzeba poświęcić wcale nie jest taki krótki. Zatem lepiej nie wymęczyć jej i bawić się nią często, ale nie wielokrotnie w trakcie jednego dnia, bo szkoda by było zrazić się do planszówki, oferującej tak wiele możliwości. Szczególnie, że skalowalność wpływa nie tylko na długość rozgrywki, ale także na tryb, ponieważ choć same reguły nie ulegają znacznemu przeobrażeniu, to już interakcja między graczami – tak.

Wielka gra wymaga wielkiego twórcy, a jest nim Eric M. Lang, którego można kojarzyć z wielu innych tytułów, zwłaszcza z olbrzymich projektów wydanych u nas w ostatnich latach (jak również całkiem niedawno) „Blood Rage”, „The Godfather – Imperium Corleone” bądź „Chaos w Starym Świecie”, w których komponenty robią oszałamiające wrażenie. Choć w jego dorobku nie brak również gier mniejszych. Uczestniczył w dość skromnym, ale wizualnie zachwycającym „Dolores” czy niewydanym u nas „D&D Dice Masters: Battle for Faerun”. Jednak skupia się przede wszystkim na grach o niemałej wadze – w dosłownym tego słowa znaczeniu – i ujęciu złożonych, wielowarstwowych tytułów. Pewnym prawidłem jest także fakt, że gry Langa, lub, w których tworzeniu bierze czynny udział, stoją graficznie na wysokim poziomie.

Warto także wspomnieć o polskiej cegiełce w produkcie, Karlu Kopinskim, uznanym artyście polskiego pochodzenia (urodzonym w Nottingham, UK), odpowiedzialnym za współpracę przy grach planszowych, karcianych, bitewnych bądź RPG-ach pokroju „Codex: Armageddon”, „Cities of Death” czy „Rogue Trader: Lure of the Expanse”, który na swoim koncie ma także powieść graficzną „Kal Jerico”, jak również tworzy prace koncepcyjne dla wielu branż, choć na tym nie kończy się jego dorobek. W „Imperium Corleone” stworzył przepiękną oprawę graficzną, a jego ilustracje to bodaj najlepsza część tego produktu, co wcale nie oznacza, że pozostałe są mierne, lecz to właśnie warsztat grafika wynosi go na wyżyny.

„The Godfather: Imperium Corleone” Eric M. Lang to gra skierowana do starszego oraz raczej odrobinę wprawionego gracza, porusza wątki narkotyków, zabijania i haraczy, a to może atrakcyjne, ale na wczesnym poziomie kształtowania się człowieka niezbyt pożądane. Dlaczego zaś warto sięgać po tytuł? Być może ze względu na bezpośrednie odwołanie do „Ojca chrzestnego”, chociaż – w moim odczuciu – jest ono nazbyt nikłe i łatwo wyobrazić sobie inną gangsterską rodzinę na jej miejscu. Za taką atmosferę, podziękuję, bo musiałbym się specjalnie w nią wczuwać, a tak wolę imersję do półświatka Nowego Jorku lat 50., w którym echo Corleone jest nikłe, za to porachunki mafijne i ciężki klimat miasta – wyraźne. Regrywalność, losowość, piękne wykonanie to kolejne powody przemawiające ZA tym, aby wziąć grę do swojego domu.

The Godfather Imperium Corleone Eric M. Lang2