Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Arcyważne, Gry, MMO, PC, Recenzje

Recenzja: The Elder Scrolls Greymoor – wrażenia z gry!

Wiecie, że w przyszłym roku przypadnie dziesiąta rocznica wydania „The Elder Scrolls: Skyrim”? Gry-legendy, wydawanej na każdy dostępny sprzęt (o ile zakład, że zobaczymy ją też na nadchodzącej generacji?), o której sam Todd Howard powiedział, że jeśli chcemy by przestał „Skyrima” wydawać, powinniśmy przestać go kupować… zaskakująco szczere słowa (co w przypadku Howarda jest rzadkością), które bez problemu mogą posłużyć za podsumowanie wszystkich wydawanych corocznie tasiemców. Nawet mimo niezbyt głębokiej fabuły, czy śladu skomplikowanych moralnie wyborów, przedstawiony w piątej odsłonie „The Elder Scrolls” wycinek Tamriel pochłonął mnie na niezliczone godziny, czyniąc tak nie tylko na Xbox360, ale i na PS4 pod postacią „Legendary Edition”. Może dlatego, ponowne zanurzenie się w ten świat dzięki kolejnemu dodatkowi do „The Elder Scrolls Online” wywołało prawdziwą falę nostalgii.

Trzeba ZeniMax Online Studios przyznać, że doskonale wiedzą co robią z ich MMORPG. Sześcioletnia historia tej gry to nie tylko jedna z najciekawszych opowieści o upadku i odrodzeniu, ale też sprytne wykorzystanie dostępnych pokładów nostalgii wśród fanów wydawanej od przeszło ćwierć wieku serii. Zgodnie ze znanym z poprzednich rozszerzeń wzorem, „Greymoor” otwiera przed graczami bramę do nowych-starych rejonów Tamriel, oferując gigantyczny, największy z dotychczasowych, rejonów do zwiedzania rozciągający się na wschodnią część prowincji Skyrim oraz Blackreach, nowe zagrożenia do pokonania, lochy do spenetrowania oraz całkiem interesującą fabułę, mieszającą znane z piątej odsłony „The Elder Scrolls” wątki z wiszącym nad prowincją widmem wojny domowej oraz machinacjami przymierza mrocznych bestii pod przywództwem wampirzego lorda. Innymi słowy, bohaterowie będą mieli aż za dużo roboty.

Słysząc o osadzeniu akcji w tak dobrze znanej prowincji Tamriel obawiałem się, że twórcy pójdą na łatwiznę, zwyczajnie kopiując znane lokacje i… w sporej części okazało się to być prawdą. Wydarzenia w DLC rozgrywają się na osiemset lat przed nadejściem Smoczego Dziecięcia, a okolica wygląda jak wtedy, gdy budziliśmy się na wozie u boku Ulfrica Stormcloaka i spółki. Od górującego nad wybrzeżem Solitude (albo, jeśli wolicie, Samotni), aż po będące zbitkiem szałasów Morthal, niewiele się zmieniło. Na szczęście, z odsieczą przychodzi stanowiący sporą część dodatku Blackreach klimatem przypominający Świat Mroku, gdzie pod przykrywką znanego nam świata funkcjonuje drugi, znacznie ciekawszy, przepełniony ciemnością, krwią oraz sekretami. To właśnie odkrywanie jego sekretów wciągnęło mnie najbardziej. Owszem, pierwsze spojrzenie na Skyrim wywołało falę nostalgii, ale to chęć dowiedzenia się czegoś więcej o nietypowym przymierzu napędzała moje kroki.

Nie można powiedzieć, że „Greymoor” jest dodatkiem rewolucjonizującym rozgrywkę. To raczej kontynuacja dobrze już znanego schematu, gdzie największą nowością są lokacje i związane z nimi zadania. Na próżno szukać tutaj nowych klas postaci, czy trybów do rozgrywek PvP. Ba, DLC nie rozpieszcza też obfitością zajęć grupowych, ograniczając się do jednego Triala, garści pojawiających się w świecie gry bossów oraz wydarzeń przypominających pojawiające się tu i ówdzie smoki z „Elsweyr”. Jednak gdy tam starcia z podniebnymi jaszczurami potrafiły być emocjonujące, tak przetaczające się przez prowincje magiczne burze, zwane w grze Harrowstorms…no, są zwyczajnie nudne. Pojawia się burza, przed naszymi nosami materializują się mobki i trzeba je utłuc. Nic nowego, szczególnie, że już w poprzednich dodatkach takie mechaniki funkcjonowały. Paradoksalnie, czyni to element wieloosobowy najsłabszym punktem dodatku do MMORPG.

Jedyną mającą prawdziwe znaczenie nowością (pomijając przebudowę drzewka umiejętności wampira, którym mogliście zostać jeszcze przed premierą „Greymoor”) jest najnowszy sposób na wprowadzenie do życia jeszcze większej ilości grindu. Jest to znana choćby z „World of Warcraft” archeologia, czyli doskonały sposób dla nowych graczy na zdobycie dobrego i bardzo dobrego wyposażenia, wierzchowców, a nawet elementów wystroju. Jeden przerażająco nudny samouczek pod płaszczykiem zadania w Samotni później można śmiało wybierać się na poszukiwania, i to bez ograniczania się do terenów z dodatku. Co ważne, pozyskane w ten sposób artefakty mogą być doskonałym sposobem na szybkie zdobycie złota. Kto wie jak nieprzyjemnie ograniczony był handel bez dostępu do domu aukcyjnego w ESO, ten może śmiało zacierać ręce. Efekty rozwijania archeologii można bez przeszkód sprzedać byle NPCowi, i to za całkiem przyjemną cenę w złocie.

Nie mogę natomiast nijak przyczepić się do oprawy graficznej i muzycznej. To wciąż bardzo wysoki poziom, do którego przyzwyczaiło nas już ZeniMax Online Studios. Zachodnie Skyrim i Blackreach stoją do siebie w kontraście i tam, gdzie jedno jest szarobure, jakby nieco wyprane z kolorów, drugie sprawia, że barwy wręcz wylewają się z ekranu. Z przyjemnością chłonąłem ten świat, nawet jeśli nie wszystko mi w nim pasowało. Niestety, wersja na PS4 nie obyła się bez kilku dokuczliwych bugów. Choć obyło się bez zawieszania gry, czy wymuszania resetu konsoli, to podczas zabawy trafiałem na nie do końca załadowane tekstury, zawieszających się NPCów, czy niemożliwe do zlootowania pojemniki. Co prawda wystarczyło wylogować się i zalogować, ale okazało się to na tyle upierdliwe, że kilka razy wolałem dać sobie spokój. Nie jest to nic, co nie mogłoby zostać usunięte w jednym z patchy i miejmy nadzieję, że do tego dojdzie.

Choć „Greymoor” nie został moim ulubionym dodatkiem (ten tytuł należy do „Elsweyr” i drepczącego za nim „Morrowinda”), tak nie mogę zaprzeczyć, że bawiłem się naprawdę dobrze, grasując po zakamarkach Skyrim oraz Blackreach moim dzierżącym dwuręczny młot oraz wyposażonym w magię leczącą orkiem. Tegoroczne duże DLC do ESO to po prostu więcej tego samego, co może być zarówno plusem, jak i minusem. Największym jego problemem jest jednak zignorowanie zawartości dla wielu graczy, co w przypadku MMORPG wydaje się być dość… kuriozalnie. Już i tak zdecydowaną większość fabuły oraz publicznych lochów można przejść solo. Pewnie, niektórzy się ucieszą, ale jednak nacisk na wspólną rozgrywkę znajduje się już w nazwie gatunku. Mimo to „Greymoor” jest bardzo dobrą propozycją tak dla fanów „The Elder Scrolls Online”, jak i graczy którzy dopiero chcą rozpocząć swoją przygodę w świecie Tamriel.