Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Film

Altered Carbon (recenzja przedpremierowa)

Do tej pory kiedy Netflix udostępniał przedpremierowo swoje seriale, robił to zazwyczaj jedynie częściowo, oferując recenzentom np. połowę sezonu. Gdyby tak samo zrobił z „Altered Carbon”, przez następne kilka akapitów czytalibyście zapewne peany na część najnowszej produkcji streamingowego hegemona. Niestety „Altered Carbon” miałem okazję obejrzeć w całości, a początkowy entuzjazm z odcinka na odcinek malał coraz bardziej.

„Altered Carbon” oparty jest o wydaną w 2003 roku książkę Richarda Morgana „Modyfikowany Węgiel” (która zresztą doczekała się ostatnio na naszym rynku pięknego wznowienia), i z tego co zdążyłem wyczytać w sieci – lektura wciąż przede mną – mamy do czynienia z dość wierną adaptacją. Nie wiem jedynie czemu polski oddział Netflixa zrezygnował z udanego jak rzadko kiedy przekładu tytułu, pozostając przy oryginalnym.

Szybko i bezceremonialnie zostajemy wraz z głównym bohaterem, Takeshim Kovacsem, wrzuceni w rzeczywistość XXVI wieku, w której to ludzkość spełniła swe odwieczne marzenie i pokonała śmierć. Świadomość zachowuje się w specjalnych, umieszczonych w ciele stosach korowych, i dopóki takie urządzenie pozostaje nietknięte, jego posiadacz może zostać w każdej chwili wskrzeszony. To oczywiście wymaga stosownych środków – podczas gdy bogacze są w stanie zapewnić sobie regularny, zdalny back up świadomości, stadko klonów oraz rzesze zapasowych ciał-rękawów, biednych czeka zwykle długie oczekiwanie, które może się nigdy nie skończyć. Jeśli wydawało wam się, że współcześni multimiliarderzy znajdują się daleko od was na skali posiadanych możliwości, zastanówcie się jak szybko nastąpi społeczne rozwarstwienie, kiedy najbogatsza część społeczeństwa stanie się nieśmiertelna.

 

Jeden z władców opisanego świata popełnia samobójstwo, co jednak w rzeczywistości XXVI wieku ma jeszcze mniejsze znaczenie, niż śmierć superbohaterów w komiksach – za chwilę wraca do życia, nie pamiętając jednak ostatnich 48 godzin ze swego życia. Co stało się w tym czasie? Dlaczego próbował odstrzelić sobie głowę i czy aby na pewno była to próba samobójcza? Tu właśnie na scenę wkracza Takeshi Kovacs, wskrzeszony po ponad dwustu latach członek legendarnego Korpusu Emisariuszy, jednostki, która budziła przerażenie wśród tych, którzy nie żyli dobrze z władzą. Zostaje on postawiony przed wyborem – korzystając ze swych umiejętności i nowego, sprawnego ciała może rozwiązać zagadkę, zyskać wolność i pieniądze, lub wrócić do niebytu, stanu w jakim znajdował się przez ostatnie stulecia. Ponieważ serial trwa dziesięć odcinków, domyślacie się zapewne jakiego wyboru dokonuje.

Opisany powyżej świat i zarys fabuły w oczywisty sposób prowadzą do szufladek opatrzonych etykietami science fiction oraz cyberpunk, jednak najbliżej „Altered Carbon” do nurtu neo-noir, z którym zresztą cyberpunk bardzo się lubi. Mamy tu więc szereg znanych i lubianych klisz – cynicznego, zniszczonego bohatera, zagadkę do rozwiązania, niebezpieczne kobiety w otoczeniu jeszcze groźniejszych facetów (a może odwrotnie?), seks, romans, zbrodnie, pojedynki i pokłady czarnego humoru większe niż rodzime złoża węgla brunatnego. Fani tego typu klimatów – ja kocham je miłością szczerą – z pewnością będą zachwyceni. A przynajmniej pierwszą częścią sezonu, kiedy stopniowo chłoniemy świat, oglądając go oczami zgryźliwego Kovacsa.

Takeshi ma bowiem większość otaczających go rzeczy w głębokim poważaniu (poza narkotykami, alkoholem i pięknymi kobietami oczywiście), a problemy, które naturalnie dopadają go niemal na każdym kroku – zwykł rozwiązywać raczej za pomocą pięści niż pacyfistycznej gadki. Ot, klasyczny bohater historii tego typu. Oczywiście z czasem poznajemy jego przeszłość, motywy czyniące go tym, kim jest obecnie i łudzimy się, że będzie w stanie znaleźć w sobie jeszcze odrobinę nadziei, jednak oba te elementy zawodzą. Kovacs w pewnym momencie zmienia się po prostu z prawdziwego sukinsyna w troskliwego misia i nie jest to specjalnie uzasadnione. Chyba jedynym dobrze zarysowanym elementem przeszłości Taka jest natomiast wczesne dzieciństwo i związana z nim trauma. Późniejsze retrospekcje, które początkowo trzymały mnie w ciekawości, szybko sprowadzają się do prostej opowiastki dla nastolatków, która momentami niebezpiecznie zbliżała się do poziomu godnego historyjki rodem z obozu harcerskiego. W teorii, dzięki retrospekcjom powinniśmy dowiedzieć się czemu Taka i Quell połączyło tak gorące uczucie, ale ja ani przez moment nie widziałem między nimi chemii – zarówno w warstwie aktorskiej, jak i scenariuszowej. Na szczęście, trochę lepiej pod tym względem wypada relacja Kovacsa z Kristin Ortegą, jednak to raczej dzięki staraniom aktorów niż scenarzystów.

„Altered Carbon” to kolejny po znakomitym „Dark” serial Netlixa, w którym – choć z innych powodów – mamy okazję obejrzeć jedną postać graną przez większą liczbę aktorów. Podczas gdy „teraźniejszy” Kovacs to Joel Kinnaman (i radzi sobie w tej roli naprawdę dobrze), jego przeszłą wersję gra Will Yun Lee. Przy tego typu zabiegach aż prosi się, żeby aktorzy dogadali się co do pewnych gestów, zachowań czy min, żeby skutecznie podtrzymać w widzu iluzję zmiany ciała, jednak panowie Kinnaman i Yun Lee chyba o tym zapomnieli. Odnoszę zresztą wrażenie, że Lee dostał angaż raczej ze względu na swe umiejętności w sztukach walki niż aktorskie. Schowani w tle Cliff Chamberlain i Teach Grant dali tu znacznie lepszy popis, oddając niuanse swych postaci, które nagle musiały znaleźć się na przykład w ciele należącym do innej płci. Realia świata „Altered Carbon” aż prosiły się o więcej tego typu eksperymentów! Co do głównej roli kobiecej – przez pierwszą połowę sezonu zastanawiałem się, czy Martha Higareda na pewno grała swe sceny gdy na planie przebywał reżyser, bo momentami z przerysowaną agresją i mocnym akcentem balansowała na granicy autoparodii. Finalnie oceniam jednak jej występ pozytywnie – z czasem zyskuje nieco głębi i nie musimy oglądać w kółko wydzierającej się na wszystko i wszystkich wściekłej policjantki mikrej budowy. Generalnie obsada – poza świetnym w roli Poe Chrisem Connerem i fatalną jako Quell Renee Elise Goldsberry– nie schodzi poniżej solidnego poziomu, ale też nie wzbija się ponad tenże.

Netflix chwali się, że „Altered Carbon” jest jego najdroższym serialem i muszę przyznać, że ten budżet naprawdę widać. Scenografie, kostiumy, rekwizyty – każdy z tych elementów prezentuje się fantastycznie i pozwala momentalnie wtopić się w świat przyszłości. Efekty specjalne również wyglądają znakomicie, choć oczywiście wciąż nie do porównania z wysokobudżetowymi produkcjami z Hollywood. Bardzo przypadła mi do gustu także zróżnicowana choreografia walk, których to zresztą twórcy widzom serialu nie żałowali, szczególnie w drugiej połowie sezonu. Wielu aktorów to właśnie w scenach kiedy mają okazję komuś przyłożyć wypadało lepiej, niż gdy musieli pokazać jakieś emocje… Oglądając „Bright” zastanawiałem się, czy aby za produkcję tego paździerza nie odpowiadał jakiś polski producent filmowy, który połowę budżetu wyprowadził na zewnątrz, a następnie musiał na planie kombinować jakby tu stworzyć przekonujące efekty specjalne bez kasy. Przy „Altered Carbon” nie ma o tym mowy – widać, że każdy cent został tu spożytkowany na to, by jak najbardziej przybliżyć widzowi świat znany z powieści Richarda Morgana. I zdecydowanie się to udało!

Ciężko mi jednoznacznie ocenić „Altered Carbon” – kiedy po początkowym zachwycie wykreowanym światem przychodzi czas na przybliżenie widzowi bohaterów, ich historii, motywacji, relacji pomiędzy nimi, co przecież stanowi rdzeń każdej produkcji tego typu – serial znacząco obniża loty, serwując nam proste, papierowe związki. Choć bardzo podoba mi się to, że twórcy śmiało podeszli do tematu tego, jak może wyglądać świat, w którym ludzie zyskali nieśmiertelność i tego w jakim stopniu władza absolutna, jakiej nigdy nie dane było zaznać nawet największym tyranom w historii ludzkości, może zdeprawować, to w kilku miejscach zabrakło mi mocniejszej puenty. Tyczy się to szczególnie walki, jaką Kovacs toczył w przeszłości – kiedy Quell wygłosiła „płomienną mowę” na temat celu ich buntu, naprawdę byłem przekonany że to niespełniona drużynowa na obozie, a nie przywódczyni prowadząca do boju wiernych żołnierzy, tłumacząca im dlaczego nieśmiertelność jest zagrożeniem i błędem. Ale choć sporo w tej recenzji na „Altered Carbon” narzekałem (a przecież żeby uniknąć spoilerowania nawet nie zająknąłem się na temat słabego głównego czarnego charakteru), nie potrafię tej produkcji nie polecić, bo mimo wszystko przez większość czasu bawiłem się przy niej naprawdę znakomicie. Moje rozczarowanie bierze się więc po części z tego, że obiecywałem sobie po „Altered Carbon” naprawdę wiele, i początkowo dostałem dokładnie to czego oczekiwałem. Dla fanów cyberpunku jest to pozycja obowiązkowa, a i miłośnicy SF, cynicznych bohaterów oraz dobrej akcji znajdą tu z pewnością dla siebie wiele dobrego. Osobiście mam jednak nadzieję, że wraz z drugim sezonem zmieni się spora część obsady (co akurat w świecie „Altered Carbon” nie sprawi producentom trudności), a relacje pomiędzy nimi zostaną ciekawiej zarysowane. Jeśli to się uda – będziemy mieli do czynienia z pozycją, którą zapamiętamy na lata. Póki co dostaliśmy „tylko” dobry serial.