Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Film

Batman: Zabójczy żart (recenzja)

Powiedzieć, że Alan Moore nie ma szczęścia do ekranizacji swych dzieł, to jak porównać rysunki pięciolatka do komiksów wydawanych przez DC. Każda z porażek*, jaką kończyły się adaptacje kolejnych dzieł tego wybitnego scenarzysty, brała się z innych powodów, jednak łączyło je jedno – nie respektowały materiału źródłowego i próbowały wcisnąć historię stworzoną pod konkretne medium w swoje ramy bez głębszego zastanowienia. Kiedy więc okazało się, że DC Comics przygotowuje animowaną adaptację „Zabójczego Żartu”, w głowach fanów Moore’a mogła się pojawić jedynie jedna myśl – kiedy jak nie teraz?!

Ponieważ jednak „Zabójczy Żart” nie należy do długich opowieści, producent zdecydował, że film trzeba będzie poddać stosownej diecie i dodać mu kilka wątków. Odpowiedzialny za scenariusz Brian Azzarello, nie chcąc zbytnio ingerować w historię stworzoną przez Alana Moore’a, postanowił dopisać wstęp opowiadający o Batgirl oraz jej relacji z Batmanem. W teorii brzmi to doskonale. Azzarello jest wszak uznanym twórcą, mającym na koncie takie hity, jak „100 naboi”, „Joker” czy „Luthor”. Batgirl w komiksowej historii nie jest nawet pełnoprawną postacią i służy jedynie za element fabularny (oraz szokujący, którego zastosowania sami twórcy do dziś żałują). Ponadto jest ona na tyle mało znaną bohaterką (poza światem fanów komiksu oczywiście), że warto przybliżyć jej postać przeciętnemu widzowi, niezaznajomionemu z uniwersum DC Comics. W praktyce jednak segment z Batgirl zawodzi i osobiście czułem się, jakbym oglądał napisane przez amatora fanfiction, z obowiązkowym szokującym wątkiem miłosnym. W dodatku cała pierwsza połowa filmu zupełnie nie przekłada się na kolejną i równie dobrze można rozpocząć seans bez niej – następuje cięcie i właściwie już nigdy więcej do niej nie wracamy.

Po niezdarnym wstępie, następuje właściwa część seansu, czyli ekranizacja „Zabójczego Żartu”. Ta na szczęście pozostaje wierna materiałowi źródłowemu, zarówno w warstwie fabularnej, jak i wizualnej – twórcy starali się przełożyć ilustracje Briana Bollanda na język animacji i udało im się to bardzo dobrze. Tu po raz kolejny widać, że część dopisana przez Azzarello nie ma nic wspólnego z właściwą adaptacją – kompozycja kadrów, dynamika ujęć, itd. – wszystko to jest kompletnie odmienne od tego co widzimy na początku filmu!

Uwielbiam sposób, w jaki Alan Moore pisze dialogi, i muszę przyznać, że nawet ja byłem w szoku, jak znakomity mają one rytm, kiedy interpretuje je aktor z najwyższej półki. Mark Hamill po raz kolejny (i, niestety, być może też ostatni) udowadnia, że to on jest Jokerem idealnym, od którego aktorzy z Hollywood jeszcze wiele muszą się nauczyć. Gdyby polski wydawca spróbował nam zastąpić genialny występ Hamilla Borysem Szycem, to chyba osobiście wybrałbym się do jego siedziby z pochodnią! „Zabójczy Żart” zawsze był opowieścią w większym stopniu skupioną na Jokerze niż na Nietoperzu, i w kwestii głosów jest podobnie – Hamill swym popisem kradnie show pozostałym aktorom. Znakomity jak zawsze Kevin Conroy nie ma aż tyle miejsca do popisu, a pozostali aktorzy mają dość marginalne role. Uwagi mógłbym mieć jedynie do Raya Wise jako komisarza Gordona, który wypadł moim zdaniem mało przekonująco.

Spore wątpliwości miałem co do jakości samej animacji – w zaprezentowanych nam zwiastunach wyglądała fatalnie. W filmie wciąż są niestety miejsca, w których liczba klatek spada do poziomu tak niskiego, że lepsze tempo jesteśmy w stanie uzyskać rysując ludziki na kolejnych kartkach zeszytu i puszczając je w ruch; Na szczęście są to jedynie pojedyncze fragmenty. Przez większość czasu całość wygląda co najmniej przyzwoicie, a wciągająca opowieść skutecznie potrafi odciągnąć uwagę widza od błędów w animacji. Żałuję jedynie, że w filmie będącym ekranizacją tak ważnego dla DC komiksu nie przeznaczono na ten element większych środków.

Celowo unikam analizy samej opowieści, skupiając się jedynie na tym, co oferuje animacja. „Zabójczy Żart” to klasyk, który doczekał się już niezliczonej liczby tekstów, i nie sądzę, żebym mógł do tej dyskusji dodać coś nowego. W tym akapicie odniosę się jednak do dwóch fragmentów, które możecie uznać za spoiler. Co prawda mówimy o ikonicznych scenach z niemal trzydziestoletniego już komiksu, ale ludzie w internecie strasznie są dzisiaj przeczuleni na tym punkcie, także czujcie się ostrzeżeni. Wśród fanów przez lata pojawiały się dwie teorie dotyczące „Zabójczego Żartu”, które w filmie poszły nieco dalej. Jedna z nich głosiła, jakoby postrzelona i sparaliżowana Barbara Gordon została przez Jokera dodatkowo zgwałcona. W adaptacji dodano scenę, w której Batman szukając swej nemezis przepytuje prostytutki, które twierdzą, że Joker po każdej ucieczce zza krat przychodzi się do nich zabawić, ale skoro nie pojawił się tym razem – musiał sobie znaleźć inną kobietę. Było to zupełnie niepotrzebne – Joker w „Zabójczym Żarcie” jest wystarczająco wyraźny i bez gwałcenia kalekich, wykrwawiających się kobiet i odnoszę wrażenie, że Azzarello niepotrzebnie usilnie stara się go przedstawić także jako seksualnego maniaka, co robił już w komiksie „Joker”. Druga teoria głosiła, jakoby w ostatnich kadrach Batman zabijał swego długoletniego przeciwnika, bo to właśnie jemu przytrafił się ten jeden, zły dzień – i to był tytułowy zabójczy żart. W tym miejscu widać, że komiks i animacja dysponują różnymi środkami wyrazu i nie zawsze jedno może sobie pozwolić na przełożenie drugiego w dokładnie ten sam sposób. O ile napisany śmiech obu postaci w historii obrazkowej zlewa się w jedno, tak, że nie jesteśmy w stanie odróżnić kto się śmieje, tak szybko gasnący rechot Hamilla i trwający śmiech Conroya wyraźnie sugerują co się stało.

„Zabójczy Żart” to niezwykle bliska oryginałowi adaptacja komiksu Alana Moore’a i Briana Bollanda, dzięki czemu także niezwykle udana. I chociaż otrzymujemy praktycznie tę samą historię co w oryginale, to jej powstanie uzasadnione jest genialną interpretacją Jokera w wykonaniu Marka Hamilla. Gdybym musiał wybrać pomiędzy seansem, a komiksem (oba kosztują około trzydziestu złotych), doradzałbym najpierw zakup powieści graficznej. Możliwość zobaczenia Batmana i Jokera na wielkim ekranie była jednak tak przyjemnym przeżyciem, że jak najbardziej polecam wizytę w kinie.

I śmiało możecie się spóźnić jakieś trzydzieści minut, odpuszczając tym samym fanfic Azzarello.

*Za wyjątek uznaję jedynie „Watchmen” w reżyserii Zacka Snydera, ale fani i w tym wypadku są podzieleni.