Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Film

Black Lightning (przedpremierowe wrażenia z serialu)

Miniony rok nie był szczególnie łaskawy dla seriali z superbohaterami w roli głównej. Arrowverse łapał jedną zadyszkę za drugą, na ekranach pojawili się tragiczni „Inhumans”, nawet Netflix nie popisał się zbytnio (łagodnie rzecz ujmując) przy „Iron Fist” i „The Defenders” (dopiero „The Punisher” stanął na wysokości zadania). Właśnie dlatego informacja o podjęciu przez stację The CW porzuconego rok wcześniej przez Fox pomysłu na stworzenie kolejnego serialu o superbohaterze wywołała we mnie mieszane uczucia. Wszelkie wątpliwości zostały jednak rozwiane za sprawą udostępnionych przez Netflix dwóch pierwszych odcinków „Black Lightning”, serialu różniącego się od reszty telewizyjnych adaptacji przygód trykociarzy.

Black Lightning/Jefferson Pierce został stworzony przez Tony’ego Isabellę oraz Trevora Von Eedena i zadebiutował w kwietniu 1977 roku jako pierwszy czarnoskóry bohater DC Comics z własnym komiksem. Co ciekawe, w pierwotnych planach miał być Black Bomberem, białym rasistą, który pod wpływem emocji aktywował moce i zmieniał kolor skóry… Pozostaje cieszyć się tym, że uznano wspomnianą postać za skrajnie obraźliwą i porzucono ten pomysł na rzecz Black Lightninga. Komiksowy Jefferson dorastał w południowej dzielnicy Metropolis, znanej jako Slumsy Samobójców i choć udało mu się wyrwać z tamtejszego bagna, na skutek niefortunnego zbiegu okoliczności kilka lat później powrócił, obejmując stanowisko dyrektora liceum, a nocami walcząc z przestępczością oraz korupcją Na przestrzeni czterdziestu lat Black Lightning przewijał się na kartach komiksu zarówno w seriach solowych, jak i drużynowych (krótka współpraca z Ligą Sprawiedliwości oraz działanie pod przywództwem Batmana w Outsiders), pozostając w cieniu bardziej popularnych bohaterów. Serial, którego premiera na Netflixie ma nastąpić 23 stycznia (The CW wypuściła pierwszy odcinek w zeszły wtorek) ma spore szanse, by ten stan rzeczy zmienić.

Bez wątpienia, „Black Lightning” różni się od reszty serialowych superbohaterów i nie chodzi tu jedynie o kolor skóry. To nie uwiązany w miłosny trójkąt dwudziestoparolatek dopiero stawiający pierwsze kroki w walce z przestępczością, a dojrzały mężczyzna, który kilka lat temu odłożył kostium na półkę, poświęcając się wychowaniu dwóch córek oraz pracy jako dyrektor liceum Garfield, dzięki czemu, jak sam stwierdza, zdołał ocalić znacznie więcej istnień niż jako heros. Jego próby stworzenia bezpiecznego miejsca dla lokalnej społeczności są tym ważniejsze, że Freeland zdaje się znajdować między młotem a kowadłem, gdzie z jednej strony stoi brutalny gang znany jako 100, a z drugiej skorumpowana i przejawiająca rasistowskie tendencje policja. Już pierwsze minuty pilota „Black Lightning” pokazują wagę tła społecznego w serialu. Gdy wracający z córkami do domu Jefferson zostaje zatrzymany przez dwóch policjantów, bez słowa wyjaśnienia jest rzucony na maskę samochodu i skuty, jego wściekłość oraz niesamowite opanowanie aż emanuje z ekranu. Choć pierwsze dwa odcinku (a w szczególności drugi) nie pozostawiają wątpliwości co do obecności tematów nieco bardziej typowych dla nastolatków (jak miłość, seks, czy bunt), tak pozostają one w cieniu tych zdecydowanie poważniejszych, społecznych. W „Black Lightningu” poruszane są tematy alkoholizmu, rozbitej rodziny, uprzedzeń, rasizmu, czy zmuszania do prostytucji i jest to robione w przemyślany sposób. Twórcy zdają się dobrze wiedzieć co robią, co jakiś czas wrzucając nienachalne żarty oraz zabawne dialogi, które nie zgrzytają ze starannie budowaną atmosferą całości.

Scen akcji, jak na serial o superbohaterze, jest zaskakująco mało, ale gdy już się pojawiają, wypadają bardzo dobrze na tle konkurencji. Dobrze widać kto jest kim (co nie jest już takie oczywiste np. w „Arrow”), a choć kostium herosa wygląda nieco zbyt tandetnie, to nie pozostaje na ekranie na tyle długo, by stało się to problemem. Strzałem w dziesiątkę jest natomiast obsada. Cress Williams wypada świetnie, bez problemu ukazując wachlarz emocji od wściekłości po strach i rozbawienie. Bardzo dobrze prezentuje się również wcielający w rolę Petera Gambi’ego, przyjaciela oraz mentora Jeffersona, James Remar. Interesującą postacią jest także Marvin Jones III w roli starego nemesis Black Lightninga, Tobiasa Whale’a (co ciekawe, w komisie Whale jest afroamerykaninem dotkniętym albinizmem, która to przypadłość dotknęła również Marvina Jonesa III). To swoisty odpowiednik Kingpina, złoczyńca stojący na czele organizacji, której jednym z odłamów jest wspomniany gang 100. Choć spędza na ekranie jedynie kilka minut, to od razu widać jak trudnym i inteligentnym przeciwnikiem będzie.

Udostępnione dwa odcinki obejrzałem za jednym zamachem i miałem ochotę na więcej. Jeśli jesteście zmęczeni herosami, którzy bez sztabu ludzi nie byliby w stanie znaleźć drogi do toalety, nie wspominając nawet o pokonaniu złoczyńcy, dajcie szansę „Black Lightning”.