Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Film

John Wick 2 (recenzja)

„John Wick” okazał się jedną z tych produkcji, o której niemal nikt nie słyszał przed premierą, nie miał wobec niej dużych oczekiwań, a z kina wychodził zachwycony. Kiedy jednak pierwsza część mogła wziąć widza z zaskoczenia, wobec drugiej należy stawiać już wyższe wymagania. Na szczęście twórcy „John Wick: Chapter Two” doszli do słusznego wniosku: to, co zrobili, było dobre, należy więc się tego trzymać, robiąc jednak wszystkiego więcej, mocniej, mroczniej i jeszcze bardziej dynamicznie.

 

 

Już pierwsza scena „John Wick: Chapter Two” znamionuje z jakiego typu filmem będziemy mieli do czynienia: głośny, potężny, wysokooktanowy silnik muscle cara rozchodzi się po całym kinie, wypełniając salę testosteronem w postaci fali dźwiękowej. Następujący po tym pościg oraz walka z pozostałościami rosyjskiej mafii to właściwie gotowy podręcznik tego, jak kręcić kino akcji. Ponownie stający za kamerą Chad Stahelski wie dokładnie co chce pokazać i w jaki sposób, a przy tym dobiera drużynę prawdziwych zawodowców, dzięki czemu nie musi okłamywać widza poszatkowanym montażem czy trzęsącą się kamerą. Ujęcia są tu wystarczająco długie, efektowne, a przy tym pełne realizmu – oczywiście umownego, w końcu mówimy o facecie, który chwilę po bliskim kontakcie z rozpędzonym autem wstaje i bije kolejnych dwudziestu gości.

Zacząłem się już rozpływać nad tym co na ekranie, a zapomniałem o wprowadzeniu fabularnym. John Wick to facet z taką liczbą trupów w szafie, że nikogo nie powinno chyba zaskoczyć, iż przeszłość w końcu go dogoniła. Złożona przed laty przysięga wymaga wypełnienia, i niczym bohater antycznej tragedii, Wick ponownie znajduje się w sytuacji, z której każde wyjście skończy się źle. O ile pierwszy film był prostą opowieścią o zemście, „John Wick: Chapter Two” rozbudowuje nam świat płatnych morderców. Poznajemy kolejne zależności, prawa obowiązujące w tym świecie oraz jego władców. Dodatkowo przez ekran przewija się cała masa interesujących zabójców, na czele z moją ulubienicą – androgeniczną, wytatuowaną niemową.

Film jest przy tym cały czas świadomy tego, czym jest, umiejętnie przedstawiając swój wewnętrzny świat. Część z tego co zobaczymy na ekranie w innej produkcji mogłaby wywołać jedynie śmiech i zażenowanie, tutaj jednak wszystko idealnie ze sobą współgra. Stahelski i Reeves wprowadzają nas w świat będących na wyciągnięcie ręki zwykłego człowieka płatnych zabójców, i my przez dwie godziny naprawdę w to wierzymy! Nawet Reeves, który z taką grą aktorską jak w „John Wick: Chapter Two” mógłby się załapać co najwyżej do roli Enta we „Władcy Pierścieni”, jest tutaj idealny. Dodatkową frajdę miłośnikom gatunku sprawi szereg pojawiających się odniesień do klasyków kina akcji – filmów Johna Woo, „Matrixa”, czy nawet „Wejścia Smoka”. Seans „John Wick: Chapter Two” strasznie mnie jednak wkurzył. Wkurzył, bo przypomniałem sobie wszystkie gówniane adaptacje gier i komiksów, z „Hitman: Agent 47” i „Suicide Squad” na czele, które próbowały tego quazi realistycznego podejścia do opowiadania historii, kręcenia scen akcji, budowania scenografii i rekwizytów i poległy w tym na całej linii, a to dlatego, że zabrakło im wspomnianej wyżej świadomości.

Właściwie wszystko co warto wiedzieć o filmie zawiera się już we wstępie, bo i nie jest to produkcja, o której należy dużo pisać – „John Wick: Chapter Two” to kontynuacja hitu z 2014 roku, która robi wszystko lepiej, mocniej, ostrzej (w kilku scenach patrzenie na to, co wyprawia ludziom Wick naprawdę bolało). Wysokooktanowa, naładowana akcją produkcja, której żaden miłośnik gatunku nie może odpuścić. Przez najbliższe lata to właśnie do „John Wick: Chapter Two” będziemy porównywać kolejne filmy tego typu.

John Wick na pewno nie skończył się na „Kill’em All”