Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Film

Oceniamy Liga Sprawiedliwości: Tron Atlantydy

W pojedynku pomiędzy dwoma komiksowymi gigantami można wskazać kategorie w których jedno wydawnictwo przeważa nad drugim. Dla przykładu, obecnie kino to terytorium Marvela, podczas gdy DC dominuje na polu rozrywki elektronicznej. Wątpliwości można mieć przy wskazywaniu zwycięzcy w kategorii filmów i seriali animowanych.

Marvel i DC wydali już wiele serii wśród których, można było znaleźć prawdziwe perełki zdolne oprzeć się upływowi czasu. Ze strony Domu Pomysłów można wymienić takie produkcje jak Avengers Assemble, Ultimate Spider-Man, Spider-Man czy X-Men the Animated Series. DC klasę pokazało między innymi w Young Justice, Batman the Animated Series, Teen Titans, Batman: The Brave and the Bold, Superman: The Animated Series. Sytuacja nieco inaczej wygląda na polu animowanych filmów pełnometrażowych. Tutaj Marvel pozostaje w tyle, oferując widzom dwanaście opowieści, podczas gdy konkurencja dysponuje obecnie dwudziestoma czterema gotowymi i trzema w trakcie realizacji. Tym razem przyszło mi obejrzeć jedną z najświeższych, bo wydaną 27 stycznia 2015 roku, produkcji – „Liga Sprawiedliwości: Tron Atlantydy”.

Jest to drugi po „Liga Sprawiedliwych: Wojna” (na marginesie, piękny brak konsekwencji w tłumaczeniu tytułów), film osadzony w zresetowanym świecie DC – The New 52. Wydarzenia w nim przedstawione są luźno oparte na numerach 13-17 komiksu „Liga Sprawiedliwości”, który w Polsce ukazał się nakładem wydawnictwa Egmont. Postacią wokół której kręci się fabuła jest Artur Curry, owoc romansu człowieka z królową Atlantydy. Odrzucony przez oba światy, z problemami radzi sobie za pomocą butelki i bijatyk. Właściwie, widz poznaje bohatera, gdy ten, lekko już wstawiony, dyskutuje z homarem w knajpie. Następnie decyduje, że nie pozwoli zjeść kompana od rozmów i demoluje bar oraz kilku facetów. Wszystko się zmienia, gdy zostaje odnaleziony przez inną Atlantkę, Merę i naukowca, doktora Shina. Artur dowiaduje się, że musi udać się do Atlantydy i powstrzymać przyrodniego brata pragnącego rozpętać wojnę z powierzchnią. Już tutaj osoby obeznane z komiksowymi przygodami Aquamana i Ligi Sprawiedliwości zauważą największy problem. Twórcy filmu nie poprzestali na ukazaniu wydarzeń ze wspomnianych wyżej zeszytów. Do trwającego siedemdziesiąt dwie minuty filmu postanowiono włączyć opowieść o tym, jak Artur stał się superbohaterem oraz jak razem z Supermanem i spółką oklepuje brata dowodzącego armią Atlantydy. Wydarzenia rozciągające się na dwadzieścia trzy zeszyty postanowiono wcisnąć w o wiele za małą formę przez co widzowie otrzymali film przeładowany zawartością, a co za tym idzie pędzący na łeb na szyję i, paradoksalnie, dość nudny.

tronatlantydy

Ale zaraz, dlaczego nudny? Przecież jest szybka akcja, wachlarz superbohaterów, mordobicie, intryga… Problemem „Tronu Atlantydy” jest to, że wszystko następuje za szybko, gubiąc gdzieś po drodze widza. Wielokrotnie łapałem się na braku koncentracji i nadążałem za fabułą tylko dlatego, że czytałem papierowy pierwowzór. Ta skądinąd ciekawa opowieść o krzepnięciu drużyny najpotężniejszych herosów świata oraz niechętnym wstąpieniu Artura na tron została sprowadzona do karkołomnego wyścigu z materiałem źródłowym. „Tron Atlantydy” ma również mocne strony. Jest świetny pod względem rysunku i animacji. Postaci wyglądają bardzo dobrze, a starcia są zręcznie ukazane. Doprowadziło to do tego, że choć pierwszy seans pozostawił we mnie mieszane uczucia, a nieopodal czekały już świeże komiksy domagające się uwagi, włączyłem film po raz drugi, tym razem koncentrując się na animacji. Bez zarzutu prezentuje się również gra aktorska, z drugiej strony, posiadając w ekipie takich ludzi, jak Nathan Fillion (Zielona Latarnia), Sean Astin (Shazam), czy Christopher Gorham (Flash), to trudno o niepowodzenie.

„Liga Sprawiedliwości: Tron Atlantydy” nie jest ani filmem wybitnym, ani kiepskim, plasuje się gdzieś pośrodku stawki. Czy warto po niego sięgnąć? Owszem, choćby tylko dla świetnych animacji oraz dialogów wygłaszanych przez Filliona i resztę obsady. Lepiej jednak zaczekać na przecenę, lub wypożyczyć, obejrzeć i oddać film bez wyrzutów sumienia. Jeśli, drodzy czytelnicy, chcecie obejrzeć naprawdę dobrą animację z superbohaterami ze stajni DC Comics, serdecznie polecam dwa sezony „Young Justice”; serial, który choć został zakończony w 2013 roku, to nadal jest uważany za jeden z najlepszych w historii, zaraz po „Batman: The Animated Series”.