Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Film

Przebudzenie Mocy – rozważania przy Blu-rayu

Wraz z wydaniem Blu-ray VII epizodu Gwiezdnych Wojen, naszło mnie kilka refleksji na temat całego uniwersum. Ponieważ film recenzowałem zaraz po premierze, w tym tekście chciałbym skupić się na innych aspektach – dodatkach z edycji Blu-ray, na tym jak po ponad pięciu miesiącach prezentuje się „Przebudzenie Mocy”, w jaki sposób wpłynęło na uniwersum Gwiezdnych Wojen oraz co sądzę o oddelegowaniu Expanded Universe do Legend.

Oprócz samego filmu, w pudełku wydania Blu-ray mamy także osobną płytę z dodatkami, na której znajduje się trwający siedemdziesiąt minut dokument o powstawaniu „Przebudzenia Mocy”, kilka filmików dotyczących realizacji poszczególnych elementów oraz nieco scen niewykorzystanych w produkcji. Jeśli, zadowoleni z pierwszego dodatku, („Za kulisami Przebudzenia Mocy: Filmowa Podróż”) będziecie mieli nadzieję, że pozostałe dorównują mu długością, możecie się jednak mocno zawieść. Dokumenty na temat budowy BB-8, pierwszego czytania scenariusza, muzyki czy powstawania efektów specjalnych nie trwają dłużej, niż przeciętny filmik przeznaczony do wrzucenia na YouTube. I chociaż dowiadujemy się z nich masy ciekawostek (np. tego, że włosy w kostium Chewiego trzeba było wplatać pojedynczo), a także poznajemy kulisy (animatronika robi niesamowite wrażenie!), to dodatki te pozostawiają niedosyt. Odnosi się niemal wrażenie, że teraz postanowiono jedynie nasycić pierwszy głód fanów, a wiele dodatków czeka na przyszłe wydania. Dzięki materiałom z planu widzimy jednak, jak wiele pracy włożono w to, żeby na planie „Przebudzenia Mocy” znalazło się jak najwięcej ludzi odpowiedzialnych za sukces klasycznej trylogii oraz jak wielką miłością darzyło się tam Gwiezdne Wojny. To naprawdę niesamowite, ile pasji, nostalgii i uczucia udało się zachować przy powstawaniu tej ogromnej produkcji!

Jak natomiast po kilku miesiącach wypada sam film? W recenzji pisałem: „J.J. Abrams został postawiony przed niemożliwym do wykonania zadaniem. Musiał zmierzyć się z legendą, tworząc film, który zarówno przywróci na gwiezdnowojenne łono rozgoryczonych prequelami fanów klasycznej trylogii, jak i sprawi, że franczyzę pokochają młodzi, nowi widzowie.„ Teraz, kiedy film widziałem już łącznie cztery razy muszę powiedzieć, że… nie sądzę, żebym w najbliższym czasie miał ochotę na więcej, co nigdy nie miało miejsca przy oglądaniu klasycznej trylogii. Abrams tak bardzo skupił się na tym, żeby oddać hołd epizodowi IV i wprowadzić nowych bohaterów, że nie starczyło mu już miejsca na nic innego, niż sprawnie zrealizowane kino przygodowe. Dla fana uniwersum seans „Przebudzenia Mocy” to piękne przeżycie, ale kiedy już zobaczymy film kilka razy i zaczynamy go analizować, widzimy, że brakuje mu materii – na dłuższą metę nie można się nasycić samą miłością do marki. Być może obraz tego zmienią kolejne epizody, póki co „Przebudzenie Mocy” wydaje mi się jednak filmem, który pod warstwą świateł, błysków i żartów jest pusty w środku. Zadanie spełnił jednak bardzo dobrze i sprawił, że do Gwiezdnych Wojen wrócili zarówno co bardziej wiekowi fani, jak i zainteresowali się nim najmłodsi. Zdążyliśmy też poznać i polubić bohaterów, którzy zastąpią nam dotychczasowych idoli (chociaż mam nadzieję, że Mark Hamill dotrwa co najmniej do epizodu IX), za co naprawdę doceniam ten film. I chociaż nie jest to pozycja wybitna, to ja „Przebudzenie Mocy” najzwyczajniej w świecie lubię i nie wyobrażam sobie nie mieć go w swojej filmowej kolekcji.

„Przebudzenie Mocy” okazało się zresztą nie tylko filmem, ale także jednym z największych zjawisk popkulturowych w historii. Gwiezdne Wojny znów pojawiły się niemal wszędzie, właściwie nie dało się uciec od kosmicznej sagi nigdzie, ani w codziennych podróżach, zakupach czy rozmowach, ani w internecie. To przebudzenie było oczywiście napędzane przez ogromne koła zębate marketingu, ale odnoszę wrażenie, że wielu ludzi po prostu tego potrzebowało. Ja na pewno! Jedni chcieli udać się w sentymentalną podróż do okresu dzieciństwa, kiedy Gwiezdne Wojny odnosiły pierwsze sukcesy, inni natomiast przeżyć własną przygodę w tym uniwersum, o którym tyle do tej pory tylko słyszeli. Ponownie rozpoczął się boom na wszelkie związane z franczyzą gadżety, ale nie tylko: pojawiły się nowe historie. Marvel znów zaczął tworzyć gwiezdnowojenne komiksy, Disney XD wypuścił serial „Star Wars: Rebels”, zapowiedziano kolejne filmy, EA wzięło się za gry (nawet jeśli wyszło to średnio), Fantasy Flight Game już od jakiegoś czasu zarabia majątek na grach planszowych ze Star Wars w tytule, zaczęły się ukazywać książki – wszystko to także u nas, dzięki Egmontowi czy Uroborosowi. Gwiezdnymi Wojnami znów się żyło i stan ten trwa do dzisiaj. Z tematem tym wiąże się jednak oczywista kontrowersja – wraz z przejęciem franczyzy, Disney zdecydował się odesłać na emeryturę tworzone przez kilkadziesiąt lat Expanded Universe. Początkowo także nie kryłem oburzenia tym faktem, bo jak to tak, przekreślać nagle setki historii, które poznawaliśmy przez całe życie?! Kiedy jednak ochłonąłem i przemyślałem całą sprawę, doszedłem do wniosku, że Disney po prostu nie mógł podjąć innej decyzji. Przez ostatnie kilkanaście miesięcy odbyłem ze znajomymi dziesiątki rozmów na temat tego, co dzieje się w Gwiezdnych Wojnach, spekulacjom dotyczącym tego kto zginie, kto przeżyje, kim jest Rey czy Snoke nie było końca. Zastanawialiśmy się kim są poszczególne postaci, co oznaczają pewne słowa, rzeczy, gesty, albo skąd do cholery C3PO ma czerwone ramię?! I ten stan rzeczy wciąż trwa, za kilka miesięcy ujrzymy „Rogue One: A Star Wars Story”, a ja wciąż jestem głodny wiedzy na temat tego filmu. Co tam się stanie? Czy zobaczymy Vadera? Kim są bohaterowie? Disney umiejętnie podsyca te spekulacje, wspomaga je maszynką marketingową, ale co w tym złego? Przecież nie wydali czterech miliardów dolarów dla kaprysu. Żadna z tych rzeczy nie miałaby miejsca, gdyby w dalszym ciągu obowiązywały wydarzenia znane z Expanded Universe. Przez kilkadziesiąt lat tworzenia różnych historii, zdarzyło się tam po prostu zbyt wiele, żeby napisać jeszcze jakąś ciekawą opowieść o rozmachu, jakiego wymagają Gwiezdne Wojny. Sami się zastanówcie, czy gdyby wiernie trzymano się w „Przebudzeniu Mocy” trylogii Thrawna, to czy byłoby to ekscytujące? Czy znając historię i jej reperkusje naprawdę byście się tym interesowali w takim stopniu? Rozumiem początkowe rozgoryczenie, wrażenie, że straciło się jakąś dużą część dzieciństwa, późniejszego hobby, ale… przecież wcale tak nie jest. Nikt nam nie odebrał Expanded Universe, ono w dalszym ciągu istnieje, wciąż możemy przeżywać te przygody. Sam z przyjemnością czytam na przykład obecnie komiksy wydawane przez Egmont, zarówno z EU jak i te Marvela i fakt, że któraś wersja jest niekanoniczna, w niczym mi nie przeszkadza. Zastanówcie się nad tym, kiedy po raz kolejny będziecie się zastanawiać nad tym, kim jest Rey* lub co sprawiło, że Luke udał się na wygnanie.

I niech Moc będzie z wami!

* Ja uważam, że inspiracją dla niej jest Darth Revan. Zauważcie, że w scenie wizji Kylo Ren broni jej przed atakiem strażnika…