Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Komiksy

Liga Sprawiedliwości. Liga Niesprawiedliwości, tom 6 (recenzja)

„Liga Niesprawiedliwości” to szósty tom serii przygód flagowej drużyny DC Comics, będący bezpośrednią kontynuacją wydarzeń z „Wiecznego Zła”. Choć opowiadana w nim historia nie oferuje rozmachu poprzednika, pisanej przez Geoffa Johnsa fabuły z pewnością nie można nazwać nudną.

Lex Luthor chce zostać przyjęty w szeregi Ligi Sprawiedliwości. To jedno zdanie, gdy już trafiło do mediów, wywołało burzę w szklance wody. Część fanów widziała tu szansę na rozwój postaci łysego multimiliardera, podczas gdy zdecydowana większość wieszała psy na Johnsie za sprzeniewierzenie się dziesiątkom lat budowania postaci (nie miało to rozmiarów zbiorowej histerii towarzyszącej wprowadzeniu Otto Octaviusa jako Spider-Mana, ale niejedno wiadro pomyj się wylało). Głuche na protesty (i słusznie!), wydawnictwo postawiło na swoim. Sam nie byłem szczególnie przekonany do tej inicjatywy, ale postanowiłem zaczekać z wygłaszaniem opinii. Zbyt często widziałem jak ryzykowny pomysł, w stylu wspomnianego Superior Spider-Mana, czy Jane Foster wcielającej się w Thora, okazuje się strzałem w dziesiątkę, by bez namysłu torpedować ideę, która z pozoru wydaje się absurdalna. DC Comics szybko przekonało mnie, że wie co robi. Nie dość, że „Wieczne Zło” jest drugim z moich ulubionych crossoverów wydanych w ramach The New 52, to jeszcze diametralnie zmienia sposób postrzegania Luthora zarówno przez postaci z komiksów, jak i czytelników.

W telegraficznym skrócie: gdyby nie Lex Luthor i jego zgraja złoczyńców (takich, jak Black Adam, Black Manta, czy Captain Cold), Syndykat Zbrodni sprawowałby niepodzielne rządy nad pogrążającym się w anarchii światem. Stawiając czoła największemu zagrożeniu dla ludzkości od czasów pierwszej inwazji Darkseida, Luthor stał się idolem tłumów, stawiając Supermana, Batmana, Wonder Woman i resztę bohaterów w dość niezręcznej sytuacji. Czy to możliwe, że knujący przeciwko Człowiekowi ze Stali socjopata przeszedł drastyczną przemianę i naprawdę zależy mu na służbie w imieniu szeroko pojętego dobra? Wszak od lat miał na celu jedynie dobro ludzkości… rozumiane oczywiście na jego unikalny sposób. Na pewno sprawia takie wrażenie, robiąc wszystko, by tylko przekonać herosów do własnej kandydatury. Liga zostaje postawiona pod ścianą, gdy pewnego wieczoru szukający poparcia Luthor pojawia się na progu jednego z członków Trójcy…

Znajdujące się w szóstym tomie serii opowieści kręcą się głównie wokół Lexa, którego postać spina je w jedną całość. Pierścień Volthooma, należący do pokonanego Power Ringa odnajduje nową właścicielkę, Jessicę Cruz. Jej, której rozchwianie emocjonalne, do spółki z agorafobią, jest idealną pożywką dla istoty poprzednio kontrolującej członka Syndykatu. Niezdolna do kontrolowania narzuconej mocy, kobieta rozpętuje chaos, zmuszając wciąż liżących rany herosów do interwencji. Jako pierwszy na miejsce dociera dotychczas nieobecny w The New 52, Doom Patrol, czyli zbieranina wyrzutków o mocach groźnych tak dla siebie, jak i otoczenia. Element Woman, Elasti-Girl, Robotman, Negative Man i M.I.A. pod przywództwem despotycznego i niezbyt zrównoważonego Nilsa Cauldera próbują powstrzymać Cruz. Mocną stroną tej historii są wykreowane postaci. Członkowie Doom Patrolu okazują się gromadą niezwykle interesujących indywiduów, na czele z Elasti-Girl, która musi przez cały czas pozostawać w dobrym humorze, ponieważ alternatywą jest utrata panowania nad formą i zamiana w gumiastą masę. Niestety, Doom Patrol znika równie niespodziewanie, jak się pojawił. Nie można nie odnieść wrażenia, że całe to zamieszanie z Power Ringiem stanowi jedynie tło dla dalszego budowania postaci Luthora. Choć Lex bardzo stara się zdobyć zaufanie drużyny, w krytycznych momentach egoizm oraz pragnienie zdobycia rozgłosu wydostaje się na powierzchnię, co pokazano w trakcie walki o ocalenie Jessiki Cruz od Pierścienia Volthooma. Za rysunki w tej części komiksu odpowiada przede wszystkim Doug Mahnke („Batman: The Man Who Laughs”, „Black Adam: The Dark Age”, „Lobo/Mask”), do którego dołączył Scott Kolins, serwując czytelnikom kawał solidnie wykonanego komiksu z dobrze rozrysowanymi, dynamicznymi scenami akcji przeplatanymi odrobiną humoru oraz autorefleksji.

Druga z historii wchodzących w skład szóstego tomu „Ligi Sprawiedliwości” traktuje o stworzonym przez Luthora na potrzeby walki z metaludźmi wirusie Amazo, który wydostaje się do atmosfery wskutek nieudanego zamachu podczas konferencji prasowej. Większość Ligi niemal od razu pada jego ofiarą, włącznie z setkami tysięcy mieszkańców Metropolis. Wzmocniona przez Luthora Trójca musi stawić czoła nowemu zagrożeniu i odszukać pacjenta zero, nim cywile (oraz ich przyjaciele z Ligi) zaczną umierać. Muszę przyznać, że opowieść o walce z wirusem Amazo to jedna z moich ulubionych fabuł z tej serii, a to głównie za sprawą świetnie wykreowanej katastroficznej atmosfery. Wsparty przez trójkę znanych rysowników – Douga Mahnke oraz Ivana Reisa („Infinite Crisis”, „Blackest Night”, „Captain Marvel”) i Jasona Faboka, Geoff Johns stworzył przygnębiającą opowieść o mieście skazanym na zagładę, gdzie najwięksi obrońcy ludzkości leżą wśród zarażonych wirusem ludzi. Jeśli dodać do tego pasujące do kreowanej atmosfery brudną i mroczną kolorystykę, otrzymujemy naprawdę interesującą opowieść.

Wisienką na torcie są dodatki, którymi w „Lidze Niesprawiedliwości” tradycyjnie już są okładki zeszytów wchodzących w skład tomu. Tym razem jednak zasługują na osobny akapit choćby tylko ze względu na nazwiska artystów za nie odpowiedzialnych. Wśród autorów znajdują się takie osoby, jak Mike Allred („Madman”, „iZombie”), Szymon Kudrański („Batman: Streets of Gotham”, „Spawn”), Rafael Albuquerque („Amerykański Wampir”, „Batman Rok Zerowy”), ale wszystko to blednie przy grafice autorstwa samego Darwyna Cooke’a.

Czy warto zaopatrzyć się w „Ligę Niesprawiedliwości”? Zdecydowanie tak. To licząca ponad dwieście pięćdziesiąt stron opowieść o Lexie Luthorze, w której można odnaleźć nawiązania do takich tytułów, jak „Luthor”, czy „Czerwony Syn”, i nawet jeśli szóstemu tomowi przygód „Ligi Sprawiedliwości” trochę brakuje do poziomu wspomnianych historii, to nadal jest dobrym, wypełnionym akcją komiksem. Jest też o tyle istotny, że stanowi preludium do wieńczącego serię The New 52 „Darkseid War” i jego konsekwencje odczuwalne są w komiksach DC do dziś.