Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Komiksy

Thanos Powstaje (recenzja)

Thanos widzom filmów z kinowego uniwersum Marvela znany jest właściwie jedynie z tego, że sporo czasu spędza siedząc na tronie. W komikach jednak jest jednym z największych złoczyńców, który na koncie ma między innymi takie „osiągnięcia” jak zabicie połowy żywych istot we wszechświecie. Jason Aaron w komiksie „Thanos Powstaje” postanowił przybliżyć nieco postać Tytana, pokazując co sprawiło, że stał się tym, kim jest.

Ciekawa jest jednak także sama geneza powstania tej postaci. W 1970 największy twórca w historii Marvela, Jack Kirby, któremu zawdzięczamy między innymi takie tytuły, jak Fantastyczna Czwórka, Thor, Hulk , Iron Man i szereg innych, zdecydował się opuścić Dom Pomysłów. Było to spowodowane narastającym konfliktem ze Stanem Lee – tajemnicą poliszynela jest, że Lee, spec od marketingu, przypisywał sobie szereg zasług utalentowanego kolegi. Rozgoryczony Kirby skierował kroki do największego konkurenta Marvela, czyli DC Comics, gdzie został oczywiście przyjęty z otwartymi ramionami. W czasie pracy dla DC, Kirby zajął się jednym ze swych ulubionych tematów, czyli tworzeniem mitologii kosmicznych bóstw. W ten właśnie sposób powstali Nowi Bogowie, Apokolips oraz sam Darkseid – potężnie zbudowane kosmiczne bóstwo, którego ostatecznym celem jest zdobycie Równania Anty-Życia. Darkseid szybko stał się jednym z największych przeciwników Ligi Sprawiedliwości i najpotężniejszych istot w uniwersum DC. W roku 1973 piszący dla Marvela Jim Starlin postanowił stworzyć postać potężnego kosmicznego bóstwa, zafascynowanego śmiercią. Co prawda początkowo miało być ono bliższe Metronowi z DC, ale po poprawkach redaktora, zaczęło łudząco przypominać Darkseida. Bóstwo owo nazywało się Thanos, Szalony Tytan, i dołączyło do niezwykle licznego panteonu postaci, pomysły na które Marvel i DC podbierały od siebie nawzajem.

W ciągu kolejnych kilkudziesięciu lat Thanos stał się jedną z najważniejszych postaci w uniwersum Marvela i Jason Aaron stanął przed niełatwym zadaniem przybliżenia nam jego genezy. Śledzimy więc kolejne wydarzenia z życia Szalonego Tytana – narodziny, w trakcie których chciała go zabić własna matka, szkołę, dojrzewanie, naukę, poznanie pewnej tajemniczej towarzyszki, pierwsze (od czasu porodu) traumatyczne wydarzenia… Niestety akcja biegnie tu nieco zbyt szybko i sceny zmieniają się niczym w kalejdoskopie. Zamiast przybliżyć postać młodego Thanosa, żądnego wiedzy naukowca, Aaron zdaje się odhaczać kolejne punkty zwrotne w życiorysie Tytana i już po około 1/3 oglądamy mniej więcej tego samego Thanosa, którego znamy z każdego wcześniejszego komiksu z jego udziałem. Skoro w końcu można było pokazać Szalonego Tytana z innej strony, dlaczego tego nie wykorzystano? Na podziwianie orgii śmierci w wykonaniu Thanosa mamy przecież komiksy ukazujące się przez ponad czterdzieści lat…

Tym co wyróżnia historię Aarona na tle pozostałych opowieści o Thanosie jest to, w jaki sposób ukazuje jego relację ze Śmiercią. Śmiercią przez duże Ś, ponieważ w dotychczas wydawanych komiksach zawsze była ona spersonifikowanym bytem, w którego istnienie nikt nie wątpił. Aaron w przewrotny sposób podchodzi jednak do przydomku Thanosa – Szalony Tytan – pokazując nam, że być może szaleńczo zakochany w Śmierci Thanos, tak naprawdę jest jedynie chorym psychicznie bóstwem, żądnym mordu dla samej płynącej z niego radości, które poprzez miłości do Śmierci stara się usprawiedliwić popełniane zbrodnie.

W swych ilustracjach Simone Bianchi prezentuje niezwykle zróżnicowany poziom; czasem otrzymujemy znakomite panele, na których na szczególną uwagę zasługuje mimika postaci, podczas gdy innym razem trafiają się takie, przy których rysownik ma wyraźne problemy z proporcjami postaci. Bardzo nierówno prezentują się także kolory – miejscami wyglądają, jakby nakładał je ktoś bez znajomości obsługi programu graficznego i tym samym zabijają pracę rysownika. Tym co szczególnie przypadło mi do gustu, są otwierające album trzy strony, na których widzimy jedynie czerń kosmosu, rozświetloną nielicznymi gwiazdami i planetami, oraz oczy Thanosa. Patrząc w nie, możemy sobie przypomnieć głębię i pustkę pierwszych kadrów.

„Thanos Powstaje” to opowieść, na którą tak scenarzysta, jak i rysownik mieli pomysł, jednak nie udało im się go w pełni zrealizować. Historia pełna jest spłyceń i uproszczeń, a ilustracje prezentują bardzo nierówny poziom. Szkoda, ponieważ w końcu mieliśmy okazję poznać inne oblicze Szalonego Tytana. Jeśli jednak nie wiecie nic o Thanosie, jest to najlepszy komiks od którego można rozpocząć przygodę z tym złoczyńcą – nie wymaga żadnej znajomości uniwersum Marvela i dobrze pokazuje charakter tego złoczyńcy. Mam nadzieję, że przy okazji premiery filmu „Avengers: Infinity War” Egmont zdecyduje się wydać kilka klasycznych komiksów z Thanosem, jak „Infinity Gauntlet” i „Infinity War”, lub trylogię Jima Starlina: „The Infinity Relativity”, „The Infinity Entity” oraz „The Infinity Finale”. Póki co w październiku przyjdzie nam się cieszyć szeregiem komiksów z serii „Nieskończoność”, w których to Szalony Tytan odegra kluczową rolę.