Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Komiksy

Thunderbolts – Bez pardonu (recenzja)

Pomysł na stworzenie drużyny złożonej z Punishera, Elektry, Deadpoola i Venoma, a następnie oddanie jej pod dowództwo Czerwonego Hulka na pierwszy rzut oka wygląda niczym strzał w dziesiątkę. Niestety, Daniel Way i Steve Dillon szybko odzierają czytelnika ze złudzeń. „Thunderbolts: Bez pardonu” nie jest dobrym komiksem.

Pisząc o komiksie, w którym przedstawiciel rządu Stanów Zjednoczonych rekrutuje mieszankę antybohaterów i złoczyńców do wykonywania brudnej roboty, nie można pominąć tytułu konkurenta Marvela – Suicide Squad. Grupa ta po raz pierwszy zaistniała na kartach komiksu w 1959 r. („The Brave and the Bold” #25) a od roku 1987 posiadała własną serię, która to znikała z półek, to wracała. W tym tytule złoczyńcy brali udział w niemalże samobójczych misjach, w zamian za skrócenie wyroku lub uniknięcie kary śmierci. Pomocniczą rolę w podtrzymywaniu lojalności zbieraniny morderców i złodziei były ładunki wybuchowe oraz groźba zdetonowania ich na wypadek nieposłuszeństwa. Dlaczego wspominam o Suicide Squad w tekście dotyczącym Thunderbolts? Ponieważ w opowieść z Marvel NOW! zawodzi w tak elementarnym punkcie, jak ukazanie motywacji postaci. Grupa znana obecnie jako Thunderbolts pojawiła się po raz pierwszy w 1997 roku jako zastępstwo dla Avengers, których to uznano za zabitych wskutek wydarzeń opisanych w „Onslaught”. Seria miała wzloty i upadki, a dowództwo nad grupą trafiało w różne ręce, ale komiks najczęściej traktował o naturze superbohaterstwa, podczas gdy „Bez pardonu” zdaje się być pozbawione jakiegokolwiek głębszego sensu.

Thaddeus „Thunderbolt” Ross, osoba biorąca słowa „po trupach do celu” nieco zbyt dosłownie, a zarazem Czerwony Hulk (prywatnie naczelny antagonista oryginalnego Hulka oraz teść Bruce’a Bannera) kontaktuje się ze zbieraniną morderczych indywiduów w celu sformowania drużyny do zadań specjalnych. Nie dość, że nie oferuje im praktycznie żadnej nagrody za współpracę, to jeszcze wierzy im na słowo, że nie zabiją jego lub siebie nawzajem. To by było na tyle, jeśli chodzi o motywację, a zarazem z grubsza większą część fabuły. Nie można oprzeć się wrażeniu, że przedstawiona w pierwszym tomie komiksu fabuła została rozpisana na kolanie w tylko jednym celu – by stanowić tło dla rozlewu krwi. „Bez pardonu” jest bardzo krwawą opowieścią, można wręcz pokusić się o wniosek, że autorzy chcieli brutalnością zamaskować braki w pozostałych sferach. Nie oznacza to, że przemoc w komiksach należy potępiać. Wręcz przeciwnie, odpowiednio wykorzystana potrafi przesądzić o jakości opowieści. Tak działo się w „Weapon X”, „Punisher Max”, a nawet w „Thunderbolts: Wiara w potwory” wydanej w Polsce dzięki WKKM. Postaci tam przedstawione są brutalne, trup ściele się gęsto, ale przemoc nie jest celem samym w sobie. Autorzy ukazują ją bardzo obrazowo, jednocześnie budując charakter bohaterów i złoczyńców. Nawet, jeśli rozpatrzeć tytuł nastawiony przede wszystkim na rozlew krwi, jak choćby „Lobo”, to można zauważyć, że choć ukazywanie bezwzględnej przemocy jest tam głównym celem, to jej charakter, w tym przypadku przerysowanie, sprawia, że Ważniak zdobył wierne grono fanów. Jak inaczej rozumieć postać, która wybiła populację rodzimej planety z tego tylko powodu, że bycie ostatnim czarnianem brzmi świetnie? Tymczasem w „Bez pardonu” przemoc nie tylko ukazana jest niechlujnie, jakby autor pracował przy komiksie z przymusu, ale jest też bezcelowa. Próżno szukać czegoś na wzór sensu, głębszej myśli stojącej za akcją, lub płynącego z przerysowania komizmu. Czytelnicy zostają świadkami śmierci niemal jednakowo wyglądających, bezimiennych postaci, bo takie było założenie komiksu.

Kolejnym problemem „Thunderbolts” jest zmarnowany potencjał przedstawionych postaci. Otrzymując zespół złożony z takich postaci, jak Punisher, Deadpool, czy Elektra można spodziewać się ciekawych dialogów, potyczek słownych, jak i fizycznych. Tymczasem w „Bez pardonu” postaci te są rozpaczliwie jednowymiarowe. Punisher chodzi wściekły, Agent Venom (czyli Flash Gordon) w ogóle nie zapada w pamięć, a Red Hulk równie dobrze mógłby zniknąć po wprowadzeniu. Jednak najgorzej potraktowani zostali Deadpool i Elektra. Słynna i diabelsko skuteczna zabójczyni, a zarazem skomplikowana oraz intrygująca postać – Elektra Natchios większość komiksu spędza w więzieniu, co zmusza resztę drużyny do uratowania jej, podczas gdy Deadpool jest kompletnie wyprany z humoru. Przez większość komiksu zachowuje się tak nienaturalnie, że można go pomylić z Agentem Venomem, a gdy wreszcie pozwala sobie na dłuższy monolog, robi to w sposób niezwykle nużący. Co dziwne, w chyba najlepszej scenie komiksu, znajdującym się pod koniec dialogu między Deadpoolem a Punisherem, Wade Wilson jest śmiertelnie poważny. Niestety, odpowiedzialny za scenariusz Daniel Way kompletnie nie poradził sobie z postawionym przed nim zadaniem. Po lekturze „Bez pardonu” nie wiem co takiego musiałoby się stać w następnych tomach (prócz zmiany scenarzysty), by odzyskał zaufanie czytelników.

Niewiele lepiej wypada warstwa graficzna. Styl Steve’a Dillona jest bardzo charakterystyczny i nie wszystkim może przypaść do gustu, choć artysta ten świetnie wypadł w wydanej w Polsce w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela dwuczęściowej historii „Witaj ponownie, Frank”. Tam jego kreska oddawała brzydotę ludzi i świata, w którym porusza się Punisher. Dodatkowo, obecna tam przemoc o wiele lepiej działała na czytelnika, podczas gdy ta w „Thunderbolts” jest najzwyczajniej w świecie niechlujna. Również kolory nie należą do najbardziej udanych. Nakładane komputerowo przez duet GURU-eFX (w skład którego wchodzą Joe Weltjens i Lee Duhig) wypadają sztucznie, podczas gdy dominacja koloru czerwonego w kadrach sprawia, że detale giną gdzieś pod czerwono-czarną zupą.

Kończąc lekturę tego komiksu, zastanawiałem się nad przyczyną wydania go na naszym rynku. Choć pozostałe tytuły Marvela w ofercie Egmontu prezentują w większości dobry poziom, to jednak jako całość wypadają całkiem nieźle. Decyzja wypuszczenia „Thunderbolts” wydaje się być dyktowana popularnością zdobytą przez Deadpoola, Elektrę i Punishera w wyniku debiutu kinowego i serialowego. Niestety, nie mogę polecić „Thunderbolts: Bez pardonu”, który obecnie plasuje się jako najgorszy komiks z wydanej w Polsce serii Marvel NOW!