Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Książka

„Kosiarz” Terry Pratchett – recenzja Kariolki

Oto recenzja Kosiarza Terry’ego Pratchetta pióra Kariolki, publikowana u nas dzięki bliskiej współpracy z Efantastyką. Link do oryginału. Enjoy :]

 

Śmierć wylatuje z roboty i znajduje zatrudnienie na farmie, druciane wózki na kółkach nonszalancko i bez krępacji pałętają się wszędzie, siła życiowa gromadzi się pod sufitem, a na ukoronowanie wszystkiego pojawia się jeszcze tajemnicze „plop”. Reasumując, mamy tu wystarczająco dużo składników, aby przeciętną jednostkę ludzką przyprawić o zawrót głowy i lekką dezorientację. Gdy jednak dodać do tego element o nazwie „Pratchett”, uzyskać można jedynie pełne zrozumienia „Aaa…!”. Proste? Proste.

Terry Pratchett – większości społeczeństwa tego pana przedstawiać chyba nie trzeba, ale żeby formalności stało się zadość, dokonam prezentacji. Wikipedia twierdzi, że jest to „angielski pisarz fantasy i science fiction, najbardziej znany jako autor cyklu »Świat Dysku«”, ja natomiast twierdzę, iż jest to demon zesłany po to, by zrujnować moje finanse. Dlaczego? Bo jest świetny i moja bibliofilska dusza aż się trzęsie do jego książek, a portfel odpowiednio dostaje spazmów i macha mi przed nosem wizją rychłego bankructwa.

Z Terrym dane mi było po raz pierwszy zetknąć się trzy lata temu na wykładzie z psychologii, kiedy to dostał mi się w ręce „Kolor magii”. Wykład nie był przesadnie zajmujący, toteż bez większych namysłów oddałam się lekturze. Moje niestosowne zachowanie zostało ukarane w chwilę potem, przeczytawszy bowiem fragment książki dostałam ataku śmiechu, a zdegustowana tym pani profesor prawie wyrzuciła mnie z auli. Może nie lubiła Pratchetta. Dziwna. Wydarzenie nie zniechęciło mnie do twórczości tego pisarza i po pewnym czasie sięgnęłam po kolejne jego książki.

Zacznijmy jednak od początku i podstawowego pytania: „Czemu właściwie po »Kosiarza« i inne publikacje Pratchetta społeczeństwo powinno sięgać?” Pomijając cisnącą się natrętnie na usta odpowiedź: „A czemu nie?”, powiem krótko: humor, humor i raz jeszcze humor, którego jakość winna potwierdzać wyżej przytoczona historia wyjęta z mojego życiorysu. Poza tym niezwykła pomysłowość i charakterystyczny styl, wbijający się głęboko w pamięć czytelnika. No i, rzecz jasna, bohaterowie. W „Kosiarzu” mamy bowiem do czynienia z całym spectrum najrozmaitszych postaci, poczynając od przezabawnej grupy magów zarządzającej Niewidocznym Uniwersytetem, przez warstwę kapłańską, na samym (!) zaś Śmierci kończąc. Wszyscy oni toczą żywot na świecie w kształcie dysku, który umieszczony jest na grzbietach czterech słoni stojących na skorupie olbrzymiego żółwia, A’Tuina, żeglującego przez Wszechświat.

Następne, co rzuca się w oczy przy lekturze tekstu, to charakterystyczne dla Pratchetta splatanie dużej ilości wątków. W „Kosiarzu” poszczególne rozdziały (oddzielone od siebie znakami graficznymi) zdają się być ze sobą na pierwszy, drugi i na trzeci rzut oka też zupełnie niezwiązane, i właściwie początkowo nie bardzo wiadomo, o co tak naprawdę chodzi. Kolejno przyglądamy się Śmierci, który znienacka stał się bezrobotnym, czytamy o „plop”, obserwujemy cokolwiek dziwną panią Cake, kontaktującą się z zaświatami, oraz maga Windle Poonsa, który powinien umrzeć, ale mu nie wyszło. Stopniowo pisarz splata te wydarzenia ze sobą, całość zaczyna nabierać sensu i właśnie wtedy następuje kolejne „Aaa…!”.

Może teraz słów kilka o grafice. Okładce (a raczej serii okładek) zaproponowanej przez Josha Kirby mówię stanowcze „tak!”. Kolorystyka, sama kreska ilustratora i kompozycja sprawiają, że książki wyróżniają się na tle innych publikacji. Daleko im do tego, czego ja osobiście nie znoszę, a mianowicie fotorealizmu, który ostatnio staje się coraz bardziej popularny. Gorzej – odnoszę niemiłe wrażenie, iż ilustratorzy części książek z dziedziny fantastyki, idąc po najmniejszej linii oporu (albo ulegając głupio modzie), rąbią na okładki podrasowane w PS zdjęcia ociekających osoczem wampirzych dziewoi. Rezultatem masowej produkcji okładek „na jedno kopyto” jest to, że książki na półce po prostu giną. Tym bardziej seria publikacji Terry’ego Pratchetta wręcz świeci własnym blaskiem i przyciąga oko ludzi buszujących po księgarni. Kolorowe (bardzo kolorowe, naprawdę kolorowe, diabelnie kolorowe!), specyficzne i trochę charakterne okładki zyskują moją aprobatę.

Były plusy, pokuszę się jeszcze o minusy, bo taki już mam wredny charakter. I nie, nie dotyczą one samego „Kosiarza”, jako tworu pisarza, ale „dzieła”, jakiego dokonało wydawnictwo Prószyński i S-ka. W zasadzie powinnam korektorów i całą redakcję wziąć na kolano i lać w tyłek kapciem, i tylko patrzeć, czy aby równo puchnie. Bo, proszę państwa, zakłócić przyjemność lektury tak świetnej książki, to jest jednak sztuka. Mam tu na myśli literówki, przecinki, brakujące kropki i inne świństwa, które szargały mi nerwy i powodowały zębów zgrzyt, odrywając od tekstu. Rachunek za dentystę prześlę na adres wydawnictwa. Sprawę w bardzo nikłym stopniu ratował jedynie papier (żółtawy i nieco szorstki, bardzo przyjemny w dotyku, budzący skojarzenia z papierem czerpanym) i zabawa antykwą, kursywą, pogrubieniem i wersalikami (którymi przemawia Śmierć), aczkolwiek nie sądzę, by te ostatnie były akurat pomysłem własnym wydawnictwa.

Podsumowując? Polecam. Nie tylko „Kosiarza”, ale w ogóle wszystko, cokolwiek wyszło spod pióra Pratchetta. Jednym z wielu walorów jego twórczości jest to, że w części swych książek podejmuje zagadnienia poważne, ujmuje je jednak w taki sposób, iż odczytanie może być dwojakie: jeden z uporem będzie grzebał za głębszymi treściami, natomiast inny przeczyta lekturę czysto rozrywkowo i też będzie zadowolony. Dlaczego? Powód jest prosty – ponieważ kreowane postaci, modelowane sytuacje i humor, ten humor właśnie, sprawiają, że książki Pratchetta skutecznie poprawiają nastrój i chociaż przez chwilę pozwalają spojrzeć na świat z innej, wykrzywionej nieco (w pozytywnym sensie) perspektywy.