Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Książka

Księga Jesiennych Demonów – Jarosław Grzędowicz

„Księga Jesiennych Demonów” to moja ostatnia książka Jarosława Grzędowicza, z oczywistych powodów – od „Pana Lodowego Ogrodu” póki co nie wydał nic nowego. O twórczość prozaika raczej się nie obawiam, wyrobiona renoma, dwie wyśmienite powieści, „PLO” oraz „Popiół i kurz” z pokaźną pulą nagród, i trochę słabszy zbiór opowiadań „Wypychacz zwierząt” upewniły mnie w przekonaniu, że Grzędowicz nie może napisać czegoś kiepskiego, ba, nawet przeciętnego. I nareszcie dotarłem do „Księgi Jesiennych Demonów”.

 

 

Już w samym prologu autor podkreśla, że będziemy mieli do czynienie ze zbiorem opowiadań, nowel właściwie. Po swoistym wstępie następuje „Klub Absolutnej Karty Kredytowej”, czyli epizod niejakiego Zięby, człowieka wyzbytego ambicji, skazanego na los skrajnie przeciętnego „szaraczka”, ledwie wiążącego koniec z końcem. Człowieka, który stoi nad krawędzią załamania oraz zubożenia i tak nie najdostatniejszego życia. Człowieka, który pewnego dnia otrzymuje od tajemniczych dobroczyńców klucz do ziemskiej idylli. „Opowieść terapeuty” przedstawia historię tytułowego psychologa, borykającego się z najróżniejszymi problemami ludzkiej – i nie tylko – psychiki. Opowiadanie w dodatku szczegółowo opisuje samą specyfikę zawodu, okraszając ją wątkiem fantastycznym. „Wiedźma i wilk” z kolei stanowi swoistą opowieść romantyczną, bazującą na pragnieniu prawdziwej nietoksycznej miłości, którą niestety protagonistka sama sobie musi stworzyć. Czwartym utworem jest „Piorun”, rzecz o małżeńskiej stagnacji i zazdrości, o naukowcu po raz drugi trafionym przez strzałę Erosa – i całym galimatiasie, jaki z tego wyniknął. Na koniec pozostają „Czarne motyle”. Opowiadanie o śmierci, przemijaniu i empatii. Wszystko zwieńcza wyciągający wnioski epilog.

Fabularnie zbiór jest o wiele bardziej spójny niż „Wypychacz zwierząt”. Grzędowicz postarał się o to, żeby wszystkie opowiadania zostały napisane w tym samym stylu, lecz różniły się strukturą, co właściwie zaprzecza notce z tyłu okładki, sugerującej, że polski prozaik pisze podobnie jak Stephen King. Zresztą takie stwierdzenie to nic innego, jak wierutna bzdura. Ten drugi jest schematyczny do bólu, nawet jeżeli chodzi o zupełnie odmienne tematycznie dzieła. Grzędowicz natomiast – mimo że obrał ten sam motyw przewodni w pięciu opowiadaniach – poza warsztatowymi podobieństwami napisał całkowicie różne kompozycje. We wszystkich utworach można doszukać się pewnych wspólnych elementów gatunkowych (groteska czy groza), motywów (mitologizmy bądź demony) oraz problematyki i wątków – miłość, samotność, melancholia, poszukiwanie siebie. „Klub Absolutnej Karty Kredytowej” na przykład ściśle odzwierciedla ikarowy lot, zaś „Piorun” wspomnianą wcześniej strzałę Erosa. Poza tym nie trudno także natrafić na liczne nawiązania do klasycznych baśni („Czerwony Kapturek”) bądź do dzieł współczesnych („Ruda Sfora” Mai Lidii Kossakowskiej). Pisarz bawi się i eksperymentuje, czego najlepszym dowodem jest „Wiedźma i wilk”. To swoista wariacja matrymonialna z wykorzystaniem postaci wilkołaka, w której presja miłości jest tak wielka, że protagonistka posuwa się do niekonwencjonalnych środków zdobycia drugiej połówki.

Bohaterowie zasadniczo zostali wykreowani według podobnego modelu. W pewnym sensie czytelnik mierzy się w książce z życiowymi wykolejeńcami, ludźmi na skraju załamania, nie radzącymi sobie z sytuacją, na darmo starającymi się i trudzącymi, których los nie potraktował ulgowo, żeby nie powiedzieć „normalnie”. Pod względem kreacji przede wszystkim trzeba zauważyć, że książce bliżej do „Popiołu i kurzu” aniżeli „Pana Lodowego Ogrodu”. Przebłyskują tutaj protagoniści: to oni są rozbudowani, złożeni i wyraziści, reszta pomimo dobrego zarysu, stoi w ich cieniu i nie zapada w pamięć. Istotnymi dla fabuły postaciami, stanowiącymi wyjątek od wcześniejszej reguły, są demony – przyjmujące w utworze rolę antagonistów. Chociaż te występują zdecydowanie rzadziej niż bohaterowie drugoplanowi czy epizodyczni, z całą pewnością są znacznie bardziej barwne oraz charakterystyczne. Poza tym należy podkreślić, że stanowią alegorie ludzkich obaw, wątpliwości, pragnień, lęków czy strachów. I nie można zaszufladkować ich do typowych adwersarzy, modus operandi posiada właściwą każdemu z nich, indywidualną specyfikę, lecz w efekcie chodzi im o ludzie nieszczęście.

Z kompozycjami Grzędowicza jest tak, że znam tylko jednego polskiego autora, który posługiwałby się tak bogatym, różnorodnym, a przy tym poprawnym słownictwem. Język jakim operuje jest niezwykle plastyczny, obrazowy i działa na wyobraźnię. Niestety, w „Księdze Jesiennych Demonów” trochę zabrakło mi pewnych aspektów, wyraźnych choćby w „Panu Lodowego Ogrodu”. Na kartach książki jest stosunkowo zbyt mało barwnych opisów i akcji, nieco więcej jest dialogów, lecz zdecydowanie lwia część przypada introspekcjom. Umówmy się, prozaik ma dar pióra, acz na dłuższą metę analizowanie wewnętrznego monologu bohaterów nuży, zwłaszcza gdy mowa ciągle o tym samym. Dlatego dynamika całości i płynność czytania nie są równomierne.

Zawiodłem się na autorze. Bynajmniej nie tak, żeby postawić na nim kropkę, tylko po przeczytaniu innych jego utworów zbudowałem sobie obraz wyśmienitych, przemyślanych i wywarzonych tekstów. Z tym wyważeniem w „Księdze…” odrobinę nie wyszło. Czytelnik dostał znakomicie napisane, metaforyczne dzieło, które szwankuje w przekonaniu do siebie odbiorcy. Gdyby nie walory artystyczne Grzędowicza, ta niesamowita maniera słowa, ciekawa tematyka, to być może książkę określiłbym mianem „średniej”. Na szczęście, nie zabrakło w niej klimatu, wręcz erudycyjnej wiedzy i specyfiki właściwej pisarzowi.

I takie zastrzeżenie: po przeczytaniu „Pana Lodowego Ogrodu” nie należy się nastawiać, że „Księga Jesiennych Demonów” będzie choć w połowie tak świetna. To ciekawe i przyjemne „czytadło”, pełne ogólnokulturowych oraz popkulturowych smaczków, z subtelnym przesłaniem, lecz nie tak przełomowe, jak dotychczasowe magnum opus Grzędowicza. Dlatego warto na początek zapoznać się z tym tytułem, a dopiero potem poznać autora w pełnej krasie.