Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Recenzje

Recenzja: Warpaint – Renzo Podesta

Na kilka tygodni po lekturze dość skromnego objętościowo „Warpainta” jego treść wciąż uwiera i nieprzerwanie budzi mieszane uczucia. Co wcale nie oznacza, że komiks jest średni, ale ewidentnie czegoś mu brakuje do swoistej kompletności.

Choć dzieło zostało podzielone na trzy akty, trudno w tym przypadku mówić o tradycyjnej strukturze, to właściwie swoisty tryptyk – każda z tych części to pozornie fragment ciągłości, ale równie dobrze może być rozpatrzony samodzielnie, szczególnie po wskazówkach, jakie daje nam trzeci akt. Sama intryga wydaje się dość prosta, a to, co nastąpi łatwe do przewidzenia – i czytelnik tak naprawdę nabiera się na to, aż ten pogląd konfrontuje się z finałowym dialogiem między protagonistą a… hmm… władczyniami losu. Wówczas nad tą garstką sensów towarzyszących pierwotnemu czytaniu wyrasta kilka warstw znaczeń, które pozwalają zastanowić się nad przeznaczeniem, trwaniem, rolą w życiu, kwestią perspektywy na niektóre sprawy, odtwarzaniem pewnych wzorców, nieuchronnością, a nawet tym, czy w istocie życie to wszystko czy dopiero początek?

Podesta świadomie bawi się więc z czytelnikiem toposem i archetypem, aby ostatecznie spróbować udowodnić, że coś z początku wtórnego, powtarzalnego przez nietypową, drobną ingerencję może stać się czymś zmuszającym do refleksji. Czy autorowi się powiodło? Właściwie tak, choć widać, w których miejscach poszedł trochę na łatwiznę. Z drugiej strony, oprócz przekonania czytelnika, że uczestniczy w zabawie, którą dobrze już zna, aby ostatecznie „wyskoczyć z kapelusza” odzierając dzieło z szaty mistyfikacji, nie ma tu znamion zbyt autorskiego podejścia. To przemyślana, dobrze zrealizowana zagrywka, która rzuca kilka tropów i wprawdzie przekonuje do tego, że nad poszczególnymi tematami warto się głębiej zastanawiać, ale mimo wszystko te sposoby i „zmuszenia” do refleksji nie są czymś nowym i zastosowano je – niekiedy zdecydowanie ciekawiej i sprawniej – w wielu innych utworach. Pomimo to „Warpaint” wychodzi ze starcia z czytelnikiem z tarczą, podbijając i zostawiając go z tym, co ma najlepszego do zaoferowania.

Ucieszą w komiksie zapewne liczne nawiązania do różnych tekstów kultury, często zgrabnie i z wyczuciem wplecione w opowieść. Odwołanie do archetypicznego międzykulturowego szkicu trzech prządek losu (bądź jednej w trzech osobach) wydaje się najjaskrawsze. Choć nietrudno dostrzec i wpływu Sofoklesa w ukazaniu śmierci jako pewnego rodzaju podsumowania życia, rozrachunku z tym, co dokonało się dotychczas. A i wybór bohatera w kluczowym momencie sprawia, że przed oczami staje nam Achilles podejmujący analogiczną decyzję… Trzeba Renzo oddać to, że ma talent do tworzenia na podstawie swoistego recyklingu kulturowego.

W tego typu historii o tak określonym ciężarze tematu, natężeniu brutalności i przemocy zastosowanie wyłącznie czarno-białej oprawy graficznej wydaje się najzasadniejsze. Odpowiednia ekspresja postaci, posępność świata i życia na nim, twardość i ostrość przywodzące na myśl coś groźnego, dzikiego, nieopanowanego to elementy, których uzyskanie możliwe było dzięki tej poetyce. Trudno wyobrazić sobie tę opowieść w kolorze… zbyt wiele mogłoby się nie udać. No i zatraciłby się klimat ulotności, odrealnienia, wrażenia sennego koszmaru.

„Warpaint” można więc potraktować na wiele sposobów. Jako błahą historyjkę, która nie wymaga większego wkładu intelektualnego i emocjonalnego, ale wtenczas traci się wiele, a rozrywka raczej to marna. Bo prawdziwa przyjemność zaczyna się tu podczas prób rozszyfrowania treści, zastanawiania się nad nią i analizowania, trawienia – i to z kolei daje bardzo dużo.