Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Film

Rogue One / Łotr Jeden (recenzja)

Przez długi czas zastanawiałem się, czy filmowe historie oddalone od losów rodziny Skywalkerów są nam w ogóle w wykreowanym przez George’a Lucasa uniwersum potrzebne. Gwiezdne Wojny zawsze były świętem, na kolejne ich części czekało się długimi latami, spekulacjom nie było końca, a w momencie premiery serca fanów pompowały takie ilości adrenaliny, że nawet nastolatkowie mogli skończyć z bajpasami. Pierwsze seanse o północy na całym świecie ściągały przebranych za Jedi i Sithów ludzi w przeróżnym wieku. Tymczasem „Łotr 1. Gwiezdne Wojny – historie” został tego wszystkiego pozbawiony. Po raz pierwszy miało zabraknąć napisów z rolki, premiera odbyła się w środku grudnia, bez pokazów o północy… Bałem się, że cała magia Gwiezdnych Wojen gdzieś uleci i nigdy już jej nie odzyskamy. „Łotr 1. Gwiezdne Wojny – historie” był tworem, którego nie chciałem, tymczasem okazał się najlepszym filmem gwiezdnowojennym od czasów ukochanego przez fanów „Imperium Kontratakuje”!

Monumentalnie przesuwający się przez ekran imperialny niszczyciel, którym Darth Vader ściga będącą w posiadaniu planów Gwiazdy Śmierci korwetę księżniczki Lei, to jedna z najsłynniejszych scen w historii kina. Twórcy „Łotr 1. Gwiezdne Wojny – historie” zadali sobie jednak pytanie, co doprowadziło do tego momentu – w jaki sposób plany największej broni Imperium dostały się w ręce Rebeliantów. I jest to właściwie wszystko, co mogę napisać na temat fabuły, żeby nie zdradzić wam zbyt wiele!

Historię obserwujemy oczami grupki buntowników, na czele z Jyn Erso. Nie są to jednak papierowe postaci – zamiast nieskazitelnych bohaterów i księżniczek, dostajemy członków partyzantki, którzy nie raz i nie dwa musieli ubrudzić sobie ręce (i którzy bez wątpienia strzelają pierwsi). „Łotr 1. Gwiezdne Wojny – historie” po raz pierwszy od czasu „Imperium Kontratakuje” stara się pokazać nam mroczniejszą stronę tego uniwersum i zabieg ten jest jednocześnie niezwykle mocny, jak i satysfakcjonujący. Wszystko to uwiarygadniają swoją charyzmą aktorzy – chemia pomiędzy poszczególnymi członkami drużyny jest niezwykle silna, dzięki czemu widz od razu zaczyna pałać do nich sympatią. Nie ma tu też mowy o tym, by ktoś kradł sceny koleżankom i kolegom z planu, dlatego gdybym miał kogoś wyróżnić, musiałbym po prostu wypisać całą obsadę. Na nieco kontrowersyjny krok zdecydował się Forest Whitaker, który Saw Gerrerę zagrał w sposób niezwykle przerysowany, jednak moim zdaniem efekt końcowy jest świetny. Duże brawa należą się także scenarzystom, którzy byli w stanie dobrze wyważyć proporcje i rozjaśnić pełen dramatycznych wydarzeń świat odrobiną humoru – nienachalnego i niewymuszonego, za to znakomicie puentującego kolejne sceny.

Niezwykłe wrażenie robi dbałość o detale, jaką wykazali się twórcy. Reżyser Gareth Edwards powiedział: „gdybym jako czterolatek wiedział, że będę reżyserował 'Gwiezdne Wojny’, ustawiłbym pod to całe moje życie” i szczerze mówiąc – wygląda, jakby tak właśnie zrobił! To w jaki sposób przygotowano kostiumy, wnętrza, statki i pojazdy (nawet fryzury i zarosty!), jak pracuje kamera – każdy szczegół przywodzi na myśl klasyczną trylogię i ani przez chwilę nie mamy wrażenie znalezienia się w zupełnie innym uniwersum, co bezustannie towarzyszyło mi przy kolorowych i „czystych” prequelach. Świat „Łotr 1. Gwiezdne Wojny – historie” jest, podobnie jak jego bohaterowie, brudny, po przejściach, doświadczony i pełen blizn, czyli dokładnie taki, jak być powinien. Edwards często wplata także odniesienia do innych gwiezdnowojennych filmów, czyni to jednak znacznie dyskretniej niż J.J. Abrams, który oddanie hołdu pomylił ze skopiowaniem całego scenariusza. Podobnie jak w „Przebudzeniu Mocy” praktyczne efekty specjalne łączą się tutaj z komputerowymi i całość prezentuje się zjawiskowo! Od potyczek na powierzchni planet, przez walki myśliwców w atmosferze, po starcia całych flot – każdy z tych elementów jest magiczny. Przepięknie wyglądają także ujęcia plenerów, na które mógłbym patrzeć godzinami.

Niestety, podobnie jak w przypadku „Przebudzenia Mocy”, CGI nie sprawdza się przy tworzeniu twarzy postaci. Biorąc pod uwagę, że wydarzenia ukazane w filmie poprzedzają produkcję z 1977 roku, twórcy zdecydowali się na komputerowo generowane sobowtóry aktorów z tamtego okresu, co wywołuje we mnie efekt doliny niesamowitości, o sile, jakiej nie doświadczyłem nigdy wcześniej. Disney stosował już podobną technikę w produkcjach Marvela, jednak to, co zobaczyłem w „Łotr 1. Gwiezdne Wojny – historie” sprawiło, że przeszły mnie ciarki. Być może z racji tego, że sprawa dotyczy nieżyjącego już aktora, a nie jedynie odmłodzenia żywego? Przyznam, że nieco przeraża mnie obrany tu kierunek, w którym w kolejnych latach może podążyć kinematografia.

Gwiezdne Wojny nigdy nie byłyby w stanie tak mocno oddziaływać na widza, gdyby nie genialna muzyka Johna Williamsa. Z legendą kompozytora zmierzył się Michael Giacchino i… no cóż, to nie było starcie, z którego można wyjść zwycięsko. Giacchino wplata w kompozycje fragmenty klasycznego soundtracku, bawi się nim, jednak brakuje w tym odrobiny Mocy. Bardzo ciekawie natomiast muzyka puentuje wydarzenia w finalnym akcie filmu, jednak o tym z wiadomego powodu nie napiszę nic więcej.

Jeśli kolejne części antologii z uniwersum Gwiezdnych Wojen mają obrać podobny kierunek – prezentowanie takich aspektów świata, jakich nie można przy okazji głównej historii – i zostaną one oddane w ręce równie utalentowanej i pełnej miłości do marki obsady, muszę zmienić swoją opinię na ich temat o sto osiemdziesiąt stopni. „Łotr 1. Gwiezdne Wojny – historie” to film znakomity pod każdym względem, który chce się obejrzeć jeszcze wiele razy i wyłapać wszystkie smaczki. To także produkcja, którą powinni polubić zarówno fani marki, jak i ludzie, którzy do tej pory nie pałali do niej sympatią, stawia bowiem akcenty w zupełnie innych miejscach, niż klasyczna saga. Tak jak obiecywali twórcy – to w końcu są Gwiezdne WOJNY.

PS Jeśli tylko macie taką możliwość, wybierzcie się na seans do Imaxa, naprawdę warto!

PS 2 Szerzej o fabule, postaciach i szczegółach napiszę przy okazji recenzji wydania blu-ray.