Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Film

The Wolverine (recenzja)

„The Wolverine” to kino komiksowe, które przypomina nam o czymś, o czym Hollywood chciałoby, abyśmy zapomnieli – filmy o superbohaterach, zwłaszcza te osadzone w uniwersum X-Men, to coś więcej niż ładna dla oka rozwałka.

Jesteśmy już raczej do tego przyzwyczajeni, że gdy robi się film oparty na komiksie, przeważnie oznacza to, że jest on nim jedynie inspirowany. Twórcy pod względem fabularnym zaczerpnęli podstawy z pierwowzoru Chrisa Claremonta, budując z tego dość specyficzną mieszankę. Udaje się jednak dokonać rzeczy najważniejszej – przenieść na ekran esencję tego komiksu oraz prawdziwą osobowość Wolverine’a.

„The Wolverine” skutecznie przypomina nam, że kino komiksowe nie polega tylko i wyłącznie na pustej efektowności. Zwłaszcza uniwersum X-Men zawsze charakteryzowało się głębszym spojrzeniem na społeczne podziały świata, zadając wiele ważnych pytań o istotę człowieczeństwa. James Mangold doskonale rozumie konwencję uniwersum oraz przesłanie Claremonta, tworząc z tego filmu osobistą historię Logana. Jest on człowiekiem wyniszczonym przez wyrzuty sumienia spowodowane wydarzeniami z filmu „X-Men: Ostatni bastion”. Zgubił swój cel, stając się roninem – samurajem bez pana. Takim oto sposobem jesteśmy świadkami opowieści o emocjonalnej wędrówce Wolverine’a, który stara się odnaleźć sens życia. Nieśmiertelność jest jego klątwą, jest zagubiony, ale stopniowo radzi sobie z wewnętrzną traumą, odkrywając, że jest zdolny do przekraczania fizycznych i emocjonalnych granic, czego wcześniej nie był świadomy.

Chwilowa utrata mocy pozwala mu odkryć własne człowieczeństwo i drogę, którą powinien podążać. Mangold umiejętnie tworzy z tego filmu dramat o poszukiwaniu własnej tożsamości, osadzony w otoczce kina superbohaterskiego. Opowiada historię Rosomaka z sercem i z głową, znajdując przyzwoitą równowagę pomiędzy dylematami moralnymi i walką z własnymi demonami, a sferą czysto rozrywkową.

Najnowszą produkcję o słynnym mutancie można z czystym sumieniem nazwać kinem nieamerykańskim. James Mangold pełnymi garściami czerpie ze stylistyki japońskiej kinematografii, nie zapominając o elementach czysto hollywoodzkich. Klimat Japonii wycieka z ekranu w każdej scenie – czuć to w pracy kamery, oświetleniu, muzyce, w oddaniu filozofii życia, w dialogach, skończywszy na choreografii walk. Reżyser w tym aspekcie nie próbuje kopiować innych filmów o superbohaterach. Sceny akcji są wyreżyserowane w oparciu o fizyczne umiejętności aktorów – czy to zwinność Yukio, posługiwanie się mieczem Shingena, czy zwierzęcą dzikość samego Wolverine’a. Co prawda krew nie leje się w tym filmie strumieniami, ale nie oznacza to, że nakręcono bajkę w dla dzieci. Gdy Logan wpada w szał zabijania, szpony wbijane są w głowy, w szyje i każde inne miejsce, którego uszkodzenie sprawi, że przeciwnik padnie trupem. Przemoc stoi na poziomie umiarkowanym, ale zdecydowanie jest to poziom wyższy niż kiedykolwiek w przypadku wyczynów Wolviego.

wolverine

Hugh Jackman w „The Wolverine” daje z siebie bardzo wiele, tak pod względem fizycznym, jak i emocjonalnym. Nigdy żaden z poprzednich filmów nie uchwycił w takiej formie prawdziwej esencji tej postaci (bynajmniej nie jest to zwierzęca brutalność oraz przelew krwi). Jackman kreuje Logana, jakiego zawsze chcieliśmy zobaczyć na ekranie, jednocześnie zmazując plamę autoparodii z „X-Men Geneza: Wolverine”.

Jak już porównujemy do wspomnianej części „X-Men”, to „The Wolverine” jest od niej lepszy pod każdym względem. Mamy ładnie dopracowane efekty specjalne (Weta Digital), dobrą akcję, chociaż nie jest jej dużo, prawdziwego Logana oraz klimat związany z Japonią. Szkoda jedynie, że nie wykorzystano jak należy technologii 3D. Pod tym względem jest po prostu źle. Praktycznie nie ma głębi, test ze zdjęciem okularów kończy się porażką, a o wyskakiwaniu czegokolwiek z ekranu możemy zapomnieć. Szkoda także, że postacie czarnych charakterów są nijakie. Nikt tutaj nie zapada w pamięć, a już sama Viper pozostawia po sobie niemiłe wspomnienia. W kwestii fabularnej jedynie scena z sercem wzbudza potężny niesmak. Jest poniżej poziomu tego filmu. Samo zakończenie, tak często krytykowane w sieci, mnie osobiście usatysfakcjonowało.

Świetna jest także scena po napisach, która rozgrywa się dwa lata po wydarzeniach z filmu. Fantastyczny, klimatyczny wstęp do „X-Men: Days of Future Past”, który podczas seansu może wywołać prawdziwy nerdgasm.

„The Wolverine” to dobre kino, które nie przypadnie do gustu każdemu. Nie opiera się na akcji, jak większość filmów o superbohaterach, ale na emocjach, postaciach i dalekowschodniej stylistyce. Mimo wszystko odnoszę wrażenie, że Wolverine w wykonaniu Mangolda to zaledwie solidne rzemiosło, gdyż mam świadomość, że przygody Logana w wykonaniu Darrena Aronofskiego mogłyby być arcydziełem.