Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Komiksy

Thunderbolts: Nieskończoność (recenzja)

Z „Thunderbolts: Nieskończoność” wiązałem nadzieję na osiągnięcie przez tę serię poziomu pozwalającego na lekturę bez stale towarzyszącego uczucia zażenowania, nasilającego się przy każdym do bólu przewidywalnym zwrocie akcji, czy bezmyślnym marnowaniu potencjału drużyny. Czy zastępujący Daniela Way’a na stanowisku scenarzysty Charles Soule wyszedł z tego zadania obronną ręką? Nie do końca, ale jedno jest pewne – tym razem przeczytałem całość bez zmuszania się do przewrócenia kolejnej strony.

Pierwszy zeszyt, rysowany jeszcze przez Phila Noto, stanowi odpowiedź na pytanie kim jest znana z poprzedniego tomu kobieta żywiąca się śmiercią – Mercy. W przerwie między zadaniami, Agent Venom natrafia na tą tajemniczą postać w jednej z ładowni okrętu będącego siedzibą Thunderbolts. Wzburzony faktem, że Mercy jednym ruchem zerwała z niego symbionta, Thompson udaje się do Thaddeusa Rossa i domaga się wyjaśnień. W tym jednym zeszycie Mercy oraz Ross zostali obdarowani czymś, o czym reszta drużyny mogła jedynie pomarzyć, a mianowicie motywacją. Czytelnicy nie tylko dowiadują się szczegółów na temat przeszłości oraz mocy Mercy, ale również zostają wprowadzeni w szczegóły jej kruchego sojuszu z Rossem. W porównaniu z poziomem poprzednich komiksów z drużyną antybohaterów, opowieść o chwiejnym porozumieniu Czerwonego Hulka z istotą zdolną siłą woli pozbawić życia wypada korzystnie, nawet jeśli sam scenariusz jest przewidywalny. Rysunki Noto pasują do opowiadanej historii, dodając jej powagi, nawet jeśli rysownik nie przywiązuje należytej uwagi do szczegółów, skupiając się na samych bohaterach.

Trzonem „Thunderbolts – Nieskończoność” jest zajmująca większość tomu historia mająca w zamierzeniu stanowić tie-in do niedawno wydanego w Polsce wydarzenia, podczas którego siły Thanosa z samym Szalonym Tytanem na czele napadły na pozbawioną obrony Avengers Ziemię. Cała inwazja rozegrałaby się poza grupą Rossa, gdyby nie pewien zbieg okoliczności w postaci wprowadzenia nowej zasady, którą w skrócie można opisać jako misja za misję. Czerwony Hulk informuje drużynę, że zamierza wprowadzić w życie obietnicę złożoną w czasie rekrutacji i zacząć przeplatać oficjalne zadania tymi zaproponowanymi przez członków zespołu. Jako pierwszy wylosowany zostaje Punisher, który postanawia wykorzystać możliwości Thunderbolts do zlikwidowania legendarnej przestępczej rodziny Paguro, która to przez lata wymykała się wszelkim próbom ich namierzenia. Gdy drużyna zabiera się za wykonanie zadania, obcy dokonują inwazji na Nowy Jork, zmuszając Thunderbolts do przemyślenia priorytetów, ostatecznie dzieląc drużynę. Fabuła nie jest szczególnie wyszukana i stanowi jedynie tło dla ukazania dokonywanej na kolejnych stronach rzezi. Obcy i bandyci zostają przemieleni na papkę przez drużynę w akompaniamencie kiepskich dowcipów i absurdu, ale co ważniejsze – przy okazji zapewniając czytelnikowi całkiem konkretną porcję frajdy.

Największym problemem „Thunderbolts – Nieskończoność” pozostaje brak poświęcania należytej uwagi postaciom. Dotyczy to Agenta Venoma i Elektry, ale dotyka przede wszystkim Deadpoola, na którego scenarzysta zwyczajnie nie ma pomysłu. Pyskaty najemnik porzuca Thunderbolts, ponieważ chce odwiedzić pewną pizzerię i… na tym właściwie kończy się jego rola. Garść nieśmiesznych żartów przeszkadza tym bardziej, że solowy komiks Deadpoola jest obecnie jednym z najlepszych w ofercie Egmontu. Zastrzeżenia może budzić też karykaturalna kreska Jefte Palo. Postaci są wykoślawione, kanciaste i czasami zwyczajnie pokraczne, co przeszkadza szczególnie w przypadku wychudzonej Elektry i patykowatych nóg Punishera.

Album zamyka zaskakująco dobry komiks koncentrujący się na postaci Lidera, dotychczas traktowanego niczym średnio przydatny mebel. Zaczynając od niewinnej przejażdżki vanem, Charles Soule pokazuje jak niebezpieczną istotą jest Samuel Sterns, który wykorzystując jedynie procent możliwości potężnego umysłu jest w stanie skonstruować skomplikowany i skuteczny plan działania. Za rysunki do tego komiksu odpowiada Gabriel Walta, którego prace świetnie pasują do nieco bardziej mrocznego oraz krwawego charakteru opowieści, dodając całości odpowiedniego ciężaru.

Nawiązania czwartego tomu „Thunderbolts” do „Nieskończoności”, podobnie jak recenzowanych wcześniej trzecich „Strażników Galaktyki”, są w najlepszym wypadku mizerne, stanowiąc pretekst do umieszczenia tytułu wydarzenia na okładce. Choć sam komiks wypada lepiej niż poprzednie odsłony, to nadal utrzymuje niezbyt zaszczytny tytuł jednej z najsłabszych pozycji o superbohaterach na rynku.