Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Komiksy

Wonder Woman tom 1 (recenzja)

Greg Rucka jednym tchem przez wielu fanów wymieniany jest obok George’a Pereza i Gail Simone jako autor rozumiejący istotę Wonder Woman, potrafiący oddać jej sprawiedliwość nie tylko jako wojowniczce, ale też osobie inteligentnej, współczującej oraz dysponującej niezłomnym charakterem. Choć historie prezentowane w „Wonder Woman tom 1” ujrzały światło dzienne piętnaście lat temu, nie straciły nic ze swojej świeżości, oferując czytelnikom nieco inne spojrzenie na Dianę – ambasadorkę, Amazonkę, przyjaciółkę i członkinię Ligi Sprawiedliwości.

Od rozpoczęcia serii DC Deluxe, Egmont oddawał w ręce czytelników takie perełki, jak „Nowa Granica”, „Trójca”, czy „Azyl Arkham”. W maju, na dwa tygodnie przed premierą filmu z Gal Gadot w roli głównej, na półkach wylądowała „Wonder Woman tom 1” autorstwa Grega Rucki. O dziwo, na blisko czterystu stronach można znaleźć zaskakująco mało mordobicia, które zostało zepchnięte na boczny tor przez zmagania o zdecydowanie wyższym stopniu trudności. Czytelnicy obserwują Dianę rozdartą między piętrzącymi się, często wewnętrznie sprzecznymi obowiązkami. Reprezentująca Rajską Wyspę jako ambasadorka Themysciry Wonder Woman musi dbać o dobre stosunki społeczności Amazonek z rządem Stanów Zjednoczonych; jako jedna z Trójcy oraz współzałożycielka Ligi Sprawiedliwości ochraniać ludzkość (ale także samą planetę przed ludźmi), a nawet, mimo społecznego wzburzenia, stara się przekazywać innym własne wartości, wydając książkę z przemówieniami oraz esejami. Jak gdyby tego było mało, gdzieś nad nią unosi się widmo znudzonych, zazdrosnych oraz zwyczajnie złośliwych bóstw z greckiego Panteonu.

Otwierająca „Wonder Woman tom 1” historia jest zarazem najmocniejszym punktem komiksu. „Hiketeia” to opowieść z grecką tragedią w tle. Ścigana przez prawo za zamordowanie trójki mężczyzn, zdesperowana Danielle Wellys sięga po starożytny rytuał, tytułową Hiketeię, który w dużym uproszczeniu, wiąże strony honorowymi więzami. Te zerwać może jedynie osoba błagająca o ochronę. Diana przyjmuje kobietę pod swój dach, otaczając opieką, a nawet oddając własne łóżko. Sytuacja ulega drastycznej zmianie, gdy Batman odnajduje Danielle w ambasadzie Themisciry, a Wonder Woman staje przed koniecznością wyboru między honorem a sprawiedliwością. Będąca pierwszą opowieścią napisaną przez Ruckę dla DC, „Hiketeia” stawia poprzeczkę niezwykle wysoko. Diana została ukazana ze swojej ludzkiej strony. Jest rozdarta, pełna zwątpienia, ale też pełna dobra oraz współczucia dla kompletnie obcej osoby.

Pozostałe jedenaście zeszytów wchodzących w skład pierwszego tomu przygód Wonder Woman składają się na opowieść, w której… rzadko kiedy pojawia tytułowa bohaterka. Czytelnik poznaje Wonder Woman głównie za sprawą jej pracowników oraz wrogów. Z tych opowieści wyłania się obraz potężnej, sprawiedliwej i na wskroś dobrej kobiety o łagodnym sercu, gotowej okazać łaskę każdemu, kto o nią poprosi. To jej przekonania staną się obiektem ataku ze strony Veroniki Cale, a pretekstem do tego będzie wydanie książki, której treść według niektórych godzi w amerykański styl życia. Kobieta przeprowadza skrupulatnie zaplanowany atak na wielu frontach, od demonstracji pod ambasadą Themisciry, przez manipulowanie mediami, aż po wykorzystywanie drugoligowych złoczyńców. Jest to o tyle dziwne, że kobiety są tak naprawdę bardzo podobne, a gdy Rucka wreszcie ujawnia motywy kierujące nową antagonistką Diany, są one… najsłabszym elementem całego komiksu. Jest to tak prostackie rozwiązanie, że poczułem się rozczarowany brakiem kreatywności autora. Potencjał bizneswoman, której intelekt oraz bezwzględność mogły uczynić z niej kogoś na miarę Lexa Luthora, został okrutnie zmarnowany.

Dodatkowego smaczku opowieści dodaje obecność sporej części greckiego Panteonu. Choć początkowo bóstwa nie są zbyt chętne do mieszania się w życie śmiertelników, bardziej skupiając się na lekturze napisanej przez Wonder Woman książki, Rucka za ich pomocą przemyca kilka interesujących uwag na temat zmieniającego się z biegiem czasu systemu wierzeń. Choć początkowo Ares, Zeus, Hera i reszta pełnią raczej trzecioplanową rolę, pojawiając się w historii rzadziej niż chociażby nowy pracownik ambasady, to w drugiej połowie tomu szybko okazuje się, że autor nie wstawił ich tam bez przyczyny.

Choć nad „Wonder Woman” pracowała czwórka rysowników, całości udało się zachować spójny, solidny poziom. Najbardziej przypadły mi do gustu rysunki w „Hikatei”, gdzie J.G. Jones („Final Crisis”, „Fatale”) zadbał nie tylko o odpowiedni klimat, ale też dużo uwagi poświęcił mimice postaci, często wyrażającej więcej emocji niż słowa. Reszta opowieści przypadła w udziale Drewowi Johnsonowi („Supergirl”, „Superwoman”), Shane’owi Davisowi („Superman: Earth One”) oraz Stephenowi Sadowskiemu („Justice Society of America”, „Red Sonja”), przy czym większość pracy wykonał pierwszy z wymienionych. Serwowana przez artystów kreska jest prosta, czytelna i prezentuje standardowy dla komiksów ze stajni DC poziom. Niestety, raz na jakiś czas można trafić na kadry sprawiające wrażenie rysowanych na szybko. Dotyczy to szczególnie twarzy, które potrafią budzić skojarzenia z kawałkiem drewna z domalowanymi oczami.

Jedyną rzeczą, do której mógłbym się przyczepić, jest kompletny brak wprowadzenia. Owszem, w momencie wydawania tego komiksu wszystkie wspominane przez postaci wydarzenia były stosunkowo świeże, ale nieobeznany z uniwersum czytelnik może poczuć się zagubiony. Dlaczego bóstwa zwracają się do Diany ex-bogini? Dlaczego Wonder Woman tak zależy na zdrowiu Silver Swan? Kim jest wspominana Troy? W żadnym wypadku nie przeszkadza to w czerpaniu przyjemności z lektury, ale krótkie wprowadzenie w historię poprzedzającą akcję komiksu byłoby wskazane. Pierwszy tom „Wonder Woman” autorstwa Grega Rucki zdecydowanie warto mieć w swojej kolekcji. To kawał bardzo dobrego komiksu, pozwalającego poznać Dianę nie jako wojowniczkę, ale pełną dobroci oraz współczucia kobietę. Już sama „Hikatea” sprawiła, że nie żałowałem wydanych na ten tom pieniędzy. Pozostaje mieć nadzieję, że Egmont w najbliższej przyszłości wyda kontynuację przygód Wonder Woman, ponieważ sama myśl o zakończeniu tak dobrej lektury cliffhangerem psuje mi humor.