Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Książka

Lobo powraca – oceniamy!

Lobo poznałem w 1996 roku za sprawą TM-Semic i wydanego jako Wydanie Specjalne 1(17)/96 „Lobo powraca”, czyli komiksu o tym, jak Ważniak sieje postrach w zaświatach. Wówczas ta opowieść zachwycała zarówno mnie, jak i znanych mi komiksiarzy i trafiła do wielu kolekcji. Teraz dane mi było powrócić do tamtej historii, zebranej razem z „Ostatnim Czarnianem” oraz „Paramilitarnymi Świętami Specjalnymi” w jednym, sporej objętości tomie, wydanym przez Egmont w ramach serii DC Deluxe.

Zacznijmy od krótkiego wyjaśnienia. Kim jest Lobo? Ważniak, jak sam siebie określa, pochodzi z planety Czarnia, miejsca mogącego uchodzić za raj. Mieszkańcy tego świata nie znali chorób, wojny, ani cierpienia. Przynajmniej do chwili narodzin Lobo. Wtedy też Czarnianie odkryli znaczenie słów morderstwo, przemoc, a nawet zaczęli się zastanawiać nad wprowadzeniem takich wynalazków, jak organy ścigania czy pojęcie kary. Niestety dla nich, nie zdążyli. Ważniak stwierdził, że bycie ostatnim Czarnianem brzmi świetnie, więc wybił całą populację planety. Od tamtego czasu przemierza przestrzeń kosmiczną, trudniąc się zawodem najemnika i płatnego zabójcy.

Moje dziesięcioletnie ja było zachwycone mroczną wizją odległych światów, ciężkim humorem, przerysowaną przemocą z częściami ciała latającymi tu i ówdzie oraz juchą lejącą się z kadrów komiksu. Obecnie trochę się to zmieniło. Żarty nie do końca śmieszyły, specyficzna kreska raziła w oczy, a przemoc dla samej przemocy nieco nużyła. Podczas przebijania się przez kolejne strony co chwila zezowałem na stojące na półce dwa tomy Sagi i tylko nostalgia nie pozwoliła odłożyć opowieści o Ważniaku.

O ile pełne brzydoty i przemocy światy w odległej części galaktyki mogą się podobać, a część żartów (jak Liga Przyzwoitości, czy czternasty Turniej Komandosów Ortografii „Pszczoła”) z „Ostatniego Czarniana” nadal wywołuje uśmiech na twarzy, to całość przestała do mnie trafiać. Lepiej sytuacja ma się z „Lobo Powraca”, ale to głównie zasługa ciekawie wykreowanych zaświatów oraz zabawnej właściwości ich mieszkańców, których z racji śmierci nie można zabić. Nikt jednak nie wspominał o okaleczaniu… O moim zainteresowaniu starciem Ważniaka z Mikołajem najlepiej świadczy to, że wolałbym dowiedzieć się więcej na temat krótkiej opowieści o sytuacji rodziców dziesiątki dzieci, którzy postanowili zastrzelić potomstwo, bo nie stać ich na prezenty. Coś, co miało być wprowadzeniem i zakończeniem bardziej przykuło moją uwagę niż masakra elfów i pojedynek na noże Lobo z Mikołajem.

Pomijając czysto subiektywne wrażenia, „Lobo: Portret bękarta” jest świetnie wydany. Dobrej jakości śliski papier, wyraźne kolory i tłumaczenie, któremu nie mogę nic zarzucić. Egmont w przypadku kolekcji DC Deluxe zdążył już przyzwyczaić czytelników do określonego, wysokiego poziomu. Mogę się przyczepić jedynie do kompletnie niepotrzebnej obwoluty, która zwyczajnie przeszkadzała w czytaniu.

Gdy ogłoszono, że w ramach The New 52 DC Comics postanowiło zaprezentować nowego Lobo, byłem jednym z wielu narzekających na ten pomysł. Nie pasowała mi zniewieściała wersja Ważniaka z przylizanym włosem i delikatnymi rysami twarzy. Wciąż pamiętając jak świetnie się bawiłem przy komiksach z poprzednim wcieleniem Czarniana, nie chciałem uwierzyć, że teraz ten jedyny, prawdziwy Ważniak miał okazać się oszustem. Psychopatą, który podszywał się pod prawdziwego Lobo, by siać spustoszenie w galaktyce oraz poza nią. Jednak później przeczytałem „Justice League 23.2 Lobo”, a następnie pierwsze trzy zeszyty jego solowej serii i już nie byłem taki pewny, że to złe posunięcie. Lobo nadal był brutalny, ale teraz kierował się kodeksem honorowym (na przykład zabraniającym krzywdzenia zwierząt). Nadal komentował wszystko i wszystkich, ale teraz to były złośliwe komentarze a nie bełkot szaleńca. Nadal mordował, ale teraz jakby z większą finezją. Przede wszystkim jednak, otrzymał ciekawą, dramatyczną przeszłość, czyli czynnik mogący służyć budowie pełnowymiarowej postaci.

Moje narzekania nie mają jednak bezpośredniego wpływu na jakość „Lobo: Portret bękarta”. To nadal jest ten stary Lobo, którego można było poznać dzięki TM-Semic i Fun Media. Sypie tymi samymi żartami, masakruje od niechcenia setki istnień i nie przestaje krwiożerczo się uśmiechać. Porządny kawał komiksu, który z pewnością ucieszy fanów Ważniaka i będzie świetnie wyglądał na półce dzięki profesjonalnemu wydaniu. Nie mogę jednak zapomnieć, że ja też kiedyś byłem zachwycony przygodami Lobo i w moim przypadku komiks próby czasu nie przetrwał. To pozwala wyciągnąć wniosek, że nie jest to komiks dla każdego. Czy warto sięgnąć po ten tom DC Deluxe, jeśli wcześniej nie miało się kontaktu z Lobo? Uważam, że owszem. To najlepsze wprowadzenie do świata ostatniego Czarniana.

Podsumowując, zacytuję posłowie napisane przez Kamila Śmiałkowskiego. „Trzeba przyznać, że ten komiks w ogóle się nie zestarzał”. Być może, natomiast czytelnik zrobił to na pewno…