Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Książka

Prawdodziejka – Susan Dennard (recenzja przedpremierowa)

Gdzieś usłyszałem, że „Prawdodziejka” to całkiem interesująca mediewistyczna fantasy skierowana do kobiet… Dla mnie to absolutna bzdura – chodzi oczywiście o tę część „do kobiet” – bowiem powieść utrzymana jest w konwencji young adult, ma wątek miłosny, a protagonistki to wkraczające w progi dorosłości dziewczyny, ale wszystkie te cechy ma niemało utworów, które pozornie były pisane dla męskiego gremium: choćby „Achaja” Ziemiańskiego czy cykl wiedźmiński Sapkowskiego. Niemniej, to tylko szczegół, istotne jest to, że Susan Dennard może się okazać drugą Ursulą LeGuin, o ile będzie zmierzać w obranym w „Prawdodziejce” kierunku.

Czarodzieje brani byli na warsztat przez niezliczonych autorów fantastyki, chociaż większość opierała się na prostym schemacie przekształcania znanej nam rzeczywistości czy sztampowym „czary-mary” – poczynając od tytanów fantasy takich jak John R.R. Tolkien bądź Andrzej Sapkowski, na nieco mniej ambitnych pisarzach (choć nie mniej poczytnych) kończąc: – tu Trudi Canavan oraz Andrzej Ziemiański. Nie można także nie wspomnieć o takich, którzy systemom magicznym nadali namacalną cenę i sprawili, że moc jest mocno ograniczona i ma konkretny charakter – Brandon Sanderson, Brent Weeks albo Krzysztof Piskorski. Szafować można by jeszcze różnymi nazwiskami cenionych twórców, można by tworzyć kolejne szufladki, najważniejsze jest jednak to, że Susan Dennard plasuje się gdzieś pomiędzy powyższymi grupami. Oparła świat przedstawiony na istniejącej magii, ale sprawiła, że nie każdy dysponuje takimi samymi umiejętnościami, u niej rodzą się typy czarodziei – jedni występujący często, inny nader rzadko, czyli połączenie utartych schematów z innowacją, która wyszła tu bardzo obiecująco.

Na Czaroziemiach od dwudziestu lat panował niezmącony wielkimi konfliktami pokój, lecz gdy w sercach potężnych imperiów na nowo rodzą się ambicje, a co za tymi idzie – żądze jeszcze większej władzy i bogactwa, nad rozejmem rozwija się kobierzec czarnych chmur. Safiya oraz Iseult, więziosiostry, żyją we względnym bezpieczeństwie i nie mają się raczej czego obawiać, lecz zbieg okoliczności sprawia, że lądują w epicentrum potężnego sporu mocarstw i zostają uwikłane w intrygi, które być może okażą się kluczowe dla konfliktu. Ucieczka, walka, przyjaźń i poświęcenie – to wszystko jest ich przeznaczeniem, acz nie zdają sobie sprawy, jakie ważkie rzeczy przygotował na ich drodze los.

Być może Dennard nie skupiła się, aby stworzyć całkowicie innowacyjną fabułę, jednak nie można powiedzieć, że jest ona sztampowa czy przewidywalna – dobrze prowadzona, przetykana suspensem, licznymi niespodziankami i tajemnicami utrzymuje uwagę czytelnika, dostarcza mu rozrywki i pochłania go aż do ostatniej strony. Łączy w sobie wszystkie cechy dobrze sporządzonej powieści awanturniczej w sztafażu quasi-średniowiecznej fantasy: wartką akcję, dynamiczne i niejednolite pojedynki (z wykorzystaniem zarówno szermierki, jak i czarów), ucieczki, gorący romans oraz oszustwa. Czego chcieć więcej od literatury rozrywkowej nie najwyższych lotów?

Może świata przedstawionego, który – nomen omen – oczarowuje tętniącym życiem sztafażem, barwnym tłem społecznym i nietuzinkowym podziałem na użytkowników mocy…? Owszem, to jeden z najlepszych punktów kompozycji uniwersum według pisarki. Większość opiera się na sile magicznej jaką posiadają poszczególne strony konfliktu, a te dzielą się na różnego rodzaju czarodziejów – Safi na przykład to tytułowa prawdodziejka, zdolna przejrzeć każde kłamstwo i nie tylko, jej moc jest bardzo pożądana, dlatego razem z Iseult zostaje zmuszona do ucieczki przed prześladowcami. Druga protagonistka potrafi dostrzec emocje i ludzkie więzi, na tym także nie kończą się jej umiejętności. W wizji Dennard występuje jeszcze szereg innych magów, jak krwiodzieje czy wiatrodzieje, co sprawia, że świat przedstawiony jest niezwykle bogaty, ale że autorka postanowiła skupić się bardziej na dynamice intrygi, to informacje o uniwersum pozostawiają czasem niedosyt.

…albo pełnokrwistymi bohaterami? Na czele stoją oczywiście protagonistki, które, chociaż różnią się mocno od siebie rysami charakterologicznymi, stanowią dla siebie dopełnienie. Dennard nie traktuje ich jako mało rozgarniętych nastolatek, które potrafią od razu zmierzyć się z wielkimi przeciwnościami losu – nie, one się powoli uczą, na razie same nie potrafią do końca panować nad swymi umiejętnościami, ale się nie poddają, co nie zmienia faktu, że lekko im na owym świecie nie jest. Podoba mi się takie zaskoczenie w young adult fantasy, które częstokroć traktuje psychikę bohaterów drugorzędnie – tu z kolei na bocznym torze są widowiskowość i rozmach (acz nie brakuje ich na kartach powieści). Autorka w odpowiednim stopniu zgłębiła sylwetki, dzięki czemu ich relacje są wyraźne, wynikają nierzadko z żywych dialogów, odbiorcy mają jasno podane pobudki postaci, ich historie, dążenia, marzenia, a także oczekiwania. Nie inaczej jest z obsadą drugo- i trzecioplanową, szczególnie intrygujący wydaje się antagonista, który na początku wydaje się bohaterem jednoznacznym, w efekcie końcowym zaś jawi się odbiorcy jako o wiele bardziej skomplikowany charakter.

„Prawdodziejka” nie jest pierwszą pozycją na koncie Dennard, co zresztą widać po warsztacie już co nieco wyrobionym. Język powieści jest plastyczny, od czasu do czasu naszpikowany poetyckimi metaforami, ale przede wszystkim wyzbyty zgrzytów i raczej wypełniony lingwistyczną ciągłością. Autorka nie serwuje też dłużyzn ani wielu niejasności – chyba że wynikają z jeszcze nie rozwiniętych wątków, ale to kwestia osi fabularnej cyklu, dalsze losy zapewne zostaną pociągnięte w „Wiatrodzieju”; za to niemało tu zagadkowości oraz elementów pobudzających wyobraźnię odbiorcy.

Wydawnictwo Sine Qua Non coraz częściej mnie zaskakuje, wydając coraz to nowe perełki w ramach SQN Imaginatio – po raz kolejny postawili na dobrą kartę. „Prawdodziejka” stanowi lekturę przyjemną, gładką w odczycie, emocjonującą i wciągającą, a przy tym oczarowującą na każdym kroku. „Czaroziemie” – jak napisała Sarah J. Mass – być może wpisze się do kanonu literatury fantasy, o ile utrzyma poziom pierwszego tomu, i póki co na to się zapowiada.