Wiele lat temu, za górami, za lasami, powstało opowiadanie „Dożywocie”. Okazało się ono na tyle popularne, że młoda autorka Marta Kisiel rozwinęła je do pełnoprawnej książki (do dzisiaj nie wiem, czy można ją określić mianem powieści). Dożywotnicy tak spodobali się czytelnikom, że ich przygody doczekały się kolejnych tomów – „Siły Niższej” oraz skierowanego do młodszego czytelnika (choć nie tylko, o czym pisałem w recenzji) „Małego Licha i tajemnicy Niebożątka”. I choć bohaterowie cyklu dawno już opuścili Lichotkę, a i sam dom nie istnieje, autorkę coś do tego miejsca wciąż ciągnęło, czego skutkiem okazała się „Szaławiła” – nagrodzone Zajdlem opowiadanie, w którym poznajemy nowych mieszkańców tego magicznego miejsce – Odę Kręciszewską, Rocha oraz Bazyla. I to właśnie o ich losach opowiada najnowsza powieść Marty Kisiel, „Oczy Uroczne”. Zaznaczę od razu, że po „Oczy Uroczne” można sięgnąć bez znajomości żadnego z wymienionych powyżej tytułów. Marta Kisiel pisze swoje książki w na tyle przemyślany sposób, że nowy czytelnik nie powinien mieć większego problemu z odnalezieniem się w nich niezależnie od tego w jakiej kolejności sięgnie po któryś z tomów. Oczywiście znajomość serii pozwoli na wyłapanie kilku smaczków, ale nie jest konieczne dla lektury. Osobiście polecałbym jednak przed lekturą „Oczu Urocznych” zaznajomienie się z „Szaławiłą” – jest to wszak pierwsze spotkanie z Odą, w dodatku nagrodzone Zajdlem, co gwarantuje jakość. Łatwo je także dostać – ebook kosztuje raptem kilka złotych, a wersja drukowana znajduje się w nowym wydaniu „Dożywocia” oraz w zbiorze opowiadań „Pierwsze Słowo”.
Uff, skoro mamy już za sobą całą tę skomplikowaną rozpiskę co i w jakiej kolejności czytać (z której wychodzi, że co chcesz i jak chcesz), można w końcu przejść do opisu wrażeń z samej lektury. Ta początkowo jawi się niczym… wariacja na temat powieści Katarzyny Grocholi pt. „Nigdy w życiu!”. Wiecie, ona jest jedna i trochę już w życiu przeszła, wyprowadza się do domu pod miastem, ich jest dwóch, obaj świetni, obaj kompletnie inni*… Wątek ten jednak po kilkudziesięciu stronach zostaje praktycznie porzucony i powoli umiera na dalekim planie, gdzieś poza głównym nurtem opowieści. Ta bowiem szybko zaczyna skupiać się jedynie na głównej bohaterce oraz dręczących ją pytaniach – kim tak naprawdę jest, skąd pochodzi oraz czemu po latach osiadła właśnie w Lichotce. W udzieleniu odpowiedzi na te pytania Odzie pomogą (lub przeszkodzą) potężne demony, stwory ze słowiańskich legend oraz antyszczepionkowcy.
Wątek Ody poprowadzony został konsekwentnie i bez miejsca na dziury fabularne czy niezrozumiałe decyzje. Sama wiła jest przy tym postacią z którą bardzo łatwo się utożsamiać – ma w odpowiednich proporcjach wymieszane wady oraz zalety, poznajemy nieco faktów z jej przeszłości, która pozwalają namalować pełniejszy obraz Ody, czasem potrafi ona zachwycić, innym razem zirytować – Oda po prostu ma charakter! Kiedy przeczytałem ostatnią stronę i jeszcze raz prześledziłem drogę, jaką bohaterka przechodzi, mogłem jedynie przyklasnąć autorce dobrze wykonanej roboty. Niestety ucierpiały na tym postaci z dalszego planu – pojawiają się one tu i ówdzie, natomiast żadna nie doczekała się satysfakcjonującego rozwinięcia jej wątku – Roch pod koniec dostał kilka stron ekstra, ale to według mnie wciąż nieco za mało. Być może wątki poboczne musiały zostać wycięte kosztem utrzymania tempa narracji, być może doczekają się rozwinięcia w kolejnych częściach – wiem jedno, chcę więcej!
Na szczęście nieco więcej miejsca poświęcono Bazylowi, który wraz z Michałką stanowi tutaj duet robiący za comic relief. Mały czort sam w sobie potrafi skraść serce czytelnika, choćby i stylem wypowiedzi, a kiedy do duetu dostał jeszcze nieporadnego chłopaka, każda scena z ich udziałem zamienia się w czyste złoto. Co ciekawe charakterystyczny styl wypowiedzi Bazyla, wynikający z wady zgryzu, irytował mnie w „Szaławile”, podczas gdy w „Oczach Urocznych” stałem się jego wielkim fanem. I chyba nigdy już nie powiem coffee stout inaczej niż „kofi ształt”. Gdyby kiedyś z umysłu autorki wypączkował przez klawiaturę oraz edytor tekstowy aż po zadrukowane strony pomysł odłamu serii o Bazylu, na kształt „Małego Licha”, byłbym wpiekłowzięty.
Tym co w „Oczach Urocznych” udało się Marcie Kisiel znakomicie, jest połączenie współczesnej Polski z fantastyką. Znajdujące się niedaleko domu Ody miasteczko mogłoby równie dobrze znajdować się w każdym miejscu naszego kraju, zamieszkujący je ludzie – być naszymi sąsiadami. Od początku do końca wierzy się w kreację tego świata oraz bohaterów, dzięki czemu jeszcze mocniej wsiąka się w opowieść. W równie udany sposób autorka wplata tu wątki fantastyczne, które harmonijnie łączą się z lokalną codziennością. W dodatku Marta Kisiel sięga po istoty ze słowiańskiej mitologii, dzięki czemu jeszcze mocniej osadza fundamenty opowieści w Polsce. Zamiast przemielonych przez zachodnią popkulturę wampirów i wilkołaków, spotykamy więc wiły, czorty i płanetników. Chciałbym, żeby trend ten wśród autorów polskiej fantastyki był powszechniejszy – jeśli rodzimi pisarze chcą konkurować o czytelnika z zagranicznymi, to właśnie w ten sposób.
Śledzenie kariery Marty Kisiel sprawia mi ogromną przyjemność. Widzę jak mocno rozwinęła się od czasów „Dożywocia”, zbioru luźno powiązanych ze sobą humorystycznych opowiadanek, do pełnoprawnej pisarki, której kolejne książki pełne są wielowymiarowych bohaterów, wciągających przygód, a także humoru w odpowiednich proporcjach wymieszanego z dramatem. „Oczy Uroczne” to moja ulubiona powieść Marty, będąca zarówno znakomitym punktem do pierwszego spotkania z tą autorką, jak i świetną nagrodą dla wszystkich, którzy nie mogli się już doczekać „nowego Kiśla”. Tylko pamiętajcie, żeby nie patrzeć w okładkę zbyt długo – po jakimś czasie zaczyna mrugać…
*Wiadomo, że rządzi team Roch, a to ze względu na takie cudowne opisy ich relacji: „Milczeli zatem, swobodnie i niewymuszenie, bez wyrzutów sumienia, że wypadałoby coś powiedzieć, zanim zrobi się naprawdę niezręcznie, i sącząc gorącą kawę, patrzyli na zielony las.”.